Właściciel
Zgodziłbym się z Marquelem, że nie warto poświęcać realnego szczęścia i bezpieczeństwa ludzi w imię abstrakcyjnych idei - gdybym uważał wolność słowa za abstrakcyjną ideę, a jej realne skutki - za szkodzące szczęściu i bezpieczeństwu.
Uważam jednak, że jest inaczej. Uważam, że dążenie do maksymalnej wolności słowa absolutnie nie szkodzi tym rzeczom, a jej ograniczanie już tak.
Marquel słusznie też zwrócił uwagę na to, jak złożone i wielowymiarowe jest to zagadnienie. Ktoś mógłby się przyczepić, że menele powinni mieć prawo do wykrzykiwania przekleństw pod blokami w środku nocy, bo inaczej byłoby to naruszanie ich wolności słowa.
Co moim zdaniem jest sytuacją bzdurną i absurdalną. Ale dlaczego tak uważam - to już wymaga wyjaśnienia.
Przez wolność słowa rozumiem nie to, że można mówić co się chce, jak się chce, gdzie się chce i kiedy się chce. Są sytuacje, w których dane słowa lub dana forma wypowiedzi jest po prostu nie na miejscu lub wręcz zakłóca porządek publiczny - albo bezpośrednio szkodzi zdrowiu poprzez sam hałas lub wywoływanie nadmiernego stresu swoją treścią.
Każdy powinien mieć prawo odpocząć od treści, z którymi nie chce mieć do czynienia, w swojej "bezpiecznej strefie".
Problematyczna jest jednak sytuacja, w której całą sferę publiczną chce się przemienić w taką "bezpieczną strefę" dla jak największej ilości ludzi. Dla spokoju ducha warto dążyć do ograniczania możliwości przypadkowego natknięcia się na wyjątkowo gorszące treści w miejscach gdzie się ich nie spodziewamy, ale szukanie ich na siłę i dążenie do całkowitego usunięcia ich z rzeczywistości przez aparat państwowy, jest bardzo ciężkie i wydaje się niepotrzebne. Przynajmniej jeśli chodzi o treści, których szkodliwość opiera się na wywoływaniu negatywnych emocji u dotkniętych nimi osób. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Jeśli jakieś treści urażają twoje uczucia, to po prostu nie zaglądaj w miejsca, w których te treści występują - chyba że są to miejsca, których po prostu nie da się ominąć.
Co w sumie sprowadza się do tego, że bardzo ciężko jest wskazać jednoznaczną granicę między sferą publiczną, a prywatną.
Ale przejdźmy do kolejnego argumentu przeciwników takiej nieskrępowanej wolności słowa - że mowa nienawiści prowadzi do aktów przemocy. To argument, który już uznałbym za wystarczający do wyciągania prawnych konsekwencji za samo publiczne głoszenie nienawistnych tez - gdyby nie to, że uważam to po prostu za nieprawdę.
Mowa nienawiści często poprzedza akty przemocy, ale to nie znaczy, że je powoduje. Obie te rzeczy biorą się z tego samego źródła, czyli nienawiści, która może narastać z różnych przyczyn, powodując coraz to bardziej inwazyjne agresywne zachowania.
To znaczy, owszem, mogą się zdarzyć sytuacje, w których ktoś po usłyszeniu takich słów zacznie w nie wierzyć. Być może nawet będzie się to zdarzać częściej, jeśli na te treści będzie można natrafić w legalnych źródłach w przestrzeni publicznej.
Ale raczej nie będzie się to zdarzać zbyt często o osób, u których wcześniej tego typu nienawiść nie występowała w ogóle. A naiwnością jest twierdzić, że usunięcie tych kwestii ze sfery publicznej spowoduje usunięcie tę nienawiść z ludzkich umysłów i że nie będą o tym mówić po cichu między sobą, w zaufanym gronie.
I choć może to zmniejszyć ilość osób wyznających takie poglądy, jeśli porównać to do sytuacji w której te treści występują w przestrzeni publicznej, to w tym scenariuszu te osoby będą dalece bardziej niebezpieczne. Choć trudniej będzie wejść do takiego środowiska, to też zdecydowanie trudnej będzie je opuścić.
Szkodliwe poglądy, gdy występują w przestrzeni publicznej, to mogą podlegać regułom debaty publicznej. Można podjąć dialog z wyznającymi je osobami, starając się udowodnić im, że są w błędzie. A cenzura nie daje takiej możliwości. Cenzura zmusza ludzi do zamykania się w światopoglądowych komorach echa, gdzie dochodzi do coraz większej radykalizacji.
Poza tym, gdy człowiek nie może legalnie wyrazić swoich poglądów, prędzej czy później będzie chciał to zrobić tak czy inaczej. A jeśli już i tak trzeba łamać prawo, to równie dobrze można je złamać bardziej. I tak ktoś, kto w warunkach wolności słowa ograniczyłby się tylko do słów, w obliczu cenzury nie zawaha się użyć także bardziej realnej przemocy.
Innymi słowy, nie uważam żeby dążenie do zwiększenia wolności słowa miało służyć głównie niebezpiecznym radykałom. Wręcz przeciwnie - daje normalnym ludziom dużo większe możliwości ochrony przed nimi.