I jest to dyskusja dość ważna w świetle zbliżających się wyborów do Europarlamentu.
Sprowokował ją "program wyborczy" Konfederacji i sposób w jaki został on opisany.
Skoro my robimy te badania i robimy te badania focusowe, to wiemy, co ludzie chcą usłyszeć. Z tego powodu w sposób naukowy wyszło nam pięć postulatów. Nazwijmy to „piątką Konfederacji”. Właśnie je ogłaszam światu po raz pierwszy – powiedział Sławomir Mentzen.
– Oto „piątka Konfederacji” – nie chcemy żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej! – ogłosił Mentzen.
– To najlepiej trafia do naszych wyborców i tego oni od nas chcą najlepiej słuchać. I z tego powodu wyborcy w sondażach mówią, że będą na nas głosować. My świadomie podbieramy wyborców PiS-owi i oni to zauważyli – podkreślił.
Czyli niekoniecznie "te rzeczy są dla nas najważniejsze", a "te rzeczy przyciągną do nas najwięcej wyborców". Konfederacja chyba jako jedyny nurt polityczny w Polsce przedstawia sprawę w ten sposób, co mi osobiście bardzo się podoba, ale dla wielu osób jest powodem do ostrej krytyki. Myślę też, że podobnie wygląda to z Donaldem Trumpem.
I teraz pytanie – czy słowa polityków w większym stopniu wpływają na opinię publiczną (i dlatego powinni oni unikać głoszenia szkodliwych poglądów), czy to właśnie opinia publiczna wpływa na słowa polityków, którzy chcą się przypodobać wyborcom?
Wiadomo, że oba te zjawiska mają miejsce, ale które jest nadrzędne?
Czy zależy to od systemu politycznego, ogólnego stopnia rozwoju, czy może od jeszcze czegoś innego?
Niektórzy krytykują demokrację i popierają wprowadzenie rządów autorytarnych lub totalitarnych właśnie dlatego, że w nich władca może być niezależny od woli społeczeństwa – w ich założeniu w większości głupiego. Ale przeciwnicy dyktatorów zwracają uwagę na to, że to przecież oni budują największe aparaty propagandowe, wkładając mnóstwo wysiłku w to, by nie stracić społecznego poparcia.
Zapraszam do dyskusji.