Stary, dwupiętrowy budynek zlokalizowany na granicy Dzielnicy Handlowej z Dzielnicą Przemysłową. Był długo niezamieszkały, dopiero nowy właściciel generalnie go wyremontował. Na parterze zorganizowana została główna sala nienazwanej wciąż karczmy. Znajdują się tam okrągłe stoły, do których przystawione są drewniane krzesła, odkupione po niskiej cenie z od jakiegoś bankrutującego gospodarza. Na każdym ze stołów znajduje się świeca, ale i tak główne źródło oświetlenia stanowią lampy naftowe, zawieszone pod sufitem. Przy ścianie znajduje się toporne, kamienne palenisko, służące do ogrzewania wnętrza w chłodniejsze dni. Na przeciw drzwi wejściowych znajduje się lada służąca do przyjmowania zamówień, za nią zaś skromna szafka z alkoholami, regał z kuflami, zlew, beczka piwa z nalewakiem i schody prowadzące na pierwsze piętro. Tam mieści się cała kuchnia, a także spiżarnia i suszarnia. Jest tam piec, na którym gotować można najprzeróżniejsze potrawy, kilka szafek z naczyniami i sztućcami, obszerny zlew i wiele innych, przydatnych karczmarzowi rzeczy. Niemniej, gdyby ruch w karczmie okazał się naprawdę duży, ilość wyposażenia na moment obecny nie wystarczyłaby do obsłużenia tylu klientów na czas. Znajduje się tam także naprędce sklecona winda towarowa, która z piętra zjeżdża aż do samej piwnicy, gdzie Teobald trzyma w chłodzie różne artykuły spożywcze, przedłużając ich przydatność.
Na najwyższym z pięter, które równie dobrze można byłoby nazwać strychem, Teo urządził sobie mieszkanie. Jest to bardzo skromnie wyposażone miejsce, bowiem większość pieniędzy mężczyzna włożył w karczmę. Oprócz sypialni znajduje się tam także mała umywalnia, gdzie można się odświeżyć.
Teobald Arcano
Teobald wstał dzisiaj wcześnie, chcąc dobrze przygotować się do pierwszego otwarcia swej karczmy. Co prawda nie rozgłaszał hucznego dnia na lewo i prawo, a tak właściwie to poza zawieszeniem szyldu, którego litery dumnie głosiły "Karczma" nie rozgłaszał istnienia swego przybytku wcale. Nie chciał wielu klientów na samym początku, gdyż był sam sobie i bał się, że zbyt wielka ilość osób przerosłaby go.
Dlatego też wczoraj rozwiesił w okolicy kilka ogłoszeń o poszukiwanie pracownika do pomocy przy karczmie. Miał dobrą nadzieję, że już dzisiaj zgłosi się ktoś, kogo będzie mógł zatrudnić. Każdy się przyda! Czy to na posadę kelnerki bądź kelnera, osoby obsługującej bar, albo kogoś do gotowania. Teobald był pozytywnej myśli.
Teraz, jeszcze przed otwarciem, zamiatał skrawek drogi przed wejściem. Dobre, pierwsze wrażenie to połowa sukcesu!
Właściciel
Ranek był dość chłodny i nie ma się czemu dziwić, w końcu była jesień. Nie wiało jednak, a na budynek Tea padało obecnie słońce, więc nie odczuwał aż tak tej temperatury, co najwyżej było chłodniej niż do tej pory. Skrawek, który zamiatał, był chyba jednym z najbardziej zakurzonych miejsc, jakie do tej pory sprzątał. Kurz wzlatywał w górę i na boki takimi tumanami, że nawet bez promieni słońca można dojrzeć jego niemałą gęstość gołym okiem.
Zaś wokół niego Dazan jeszcze spało. Nie było żadnych tłumów, wrzaw, liczne sklepy wokół niego były pozamykane. Tylko robotnicy znużeni i zaspani, szli do fabryk na Przemysłowej. Czasami rzucali okiem na karczmę, lecz kiedy tylko dojrzeli szyld, od razu odwracali wzrok i, udając że nic nie widzą, przyspieszali kroku. Tak samo było z resztą z innymi ludźmi, którzy tylko przeszli wokół, chociaż wielu ich nie było, a większość wyglądała jak biznesmeni z sąsiedniej dzielnicy. Zobaczył też, jak ktoś zrywa rozwieszoną przez Teobalda ulotkę zgłoszenia o pracę, po czym od razu ucieka. Chwilę po tym dojrzał, jak jakiś mężczyzna w kapeluszu zmierza w jego kierunku, trzymając w ręku ulotkę.
Oh! Czyżby ktoś skusił się na ofertę pracy w karczmie? Teobald miał taką nadzieję. Oparł się na miotle, czekając aż kapelusznik dotrze do niego.
Właściciel
Podszedł, zdjął kapelusz i ukłonił się. Wyglądał na dość młodego, a jego ekwipunek zdradzał, że raczej nie jest tu po pracę.
- Dzień dobry. Nazywam się Wiktor vau Drigs. Jestem jednym ze Starszych Stowarzyszenia Łowców. Przychodzę, w pewnej sprawie, ale po kolei. Ktoś już Panu mówił, jak zazwyczaj kończyły tutaj karczmy i karczmarze?
— Nie, nikt mi nic nie opowiadał. A jak kończyły? — Spojrzał na rozmówcę, uśmiechając się. Czyżby zaraz miał usłyszeć o jakiejś klątwie, która prześladowała karczmarzy? Ha, wolne żarty. Cokolwiek to będzie, nie powstrzyma Teobalda.
Właściciel
Westchnął, po czym zaczął przypominać sobie co niektóre incydenty.
- Więc tak... na przykład jednemu spalili karczmę, jeden się powiesił - zaczął wyliczać - jednego zadźgali bandyci, jednej karczmie szczury wyżerały całe jedzenie, jednego stale okradano... raz nawet budynek zniknął bez śladu... trochę tego było i rzadko kiedy te incydenty się powtarzały. Ja tu jestem aby zaoferować wsparcie, tym bardziej na czas trwania Krwawego Księżyca. A, właśnie. O Pełniach Pan coś wie?
— Nie bardzo... Niedawno przybyłem do miasta, zajęty remontem byłem. A co z tymi Pełniami? — Zapytał, niezrażony przypadkami innych karczmarzy.
Właściciel
- Przyjmę, że wie Pan kiedy zazwyczaj jest pełnia. W tym mieście zazwyczaj w te noce wychodzą potwory. Nie żeby wcześniej też ich nie było, ale zazwyczaj podczas Pełni są potężniejsze, groźniejsze i liczniejsze. Mało kto może czuć się wtedy bezpieczny. My, Łowcy, mamy za zadanie chronić mieszkańców i polujemy na te bestie. W nocy za darmo, szlifując umiejętności, za dnia za pieniądze ze zleceń, jakie wywieszają mieszkańcy. Jednak mimo to nie każdy jest bezpieczny. Zakładam, że w końcu któraś z karczm będzie mogła zostać zniszczona przez potwory. Nie jest Pan pierwszym karczmarzem, którego mam chronić. Poprzedni, mimo moich starań, stale ginęli. To albo inni Łowcy sobie nie radzili i musiałem im pomóc, to jakimś dziwnym trafem zasnąłem. Ba, raz nawet mnie ogłuszono, a innym razem właściciel karczmy sam chciał mnie zabić. No, zdarzyło się też otrucie... Może nie robi to na Pana dobrego wrażenia, ale zawsze się staram robić co w mojej mocy. Mam nawet jakieś podejrzenia, że za tym wszystkim stoi jakaś siła wyższa, albo jakiś dziwny patronat Trzech Strzałów dba o to, aby to ona miała monopol... Mógłby mnie Pan oprowadzić po przybytku?
-- Z przyjemnością! -- Odpowiedział uradowany, w głębi świadomości chowając wiadomość o bestiach grasujących podczas Pełni:. Podszedł do drzwi i otwarł je do szeroka: -- Zapraszam do środka! --
Właściciel
Wszedł dość niepewnie, rozglądając się wewnątrz.
- Dość łatwo może się zapalić... - mruknął do siebie, zwracając większą uwagę na trunki. - Od kogo Pan zamawiał? - Kiwnął głową na barek. - Nie wie Pan, ile z nich jest wytwarzana z produktów drugiej świeżości? Są one tańsze, ale i łatwopalne...
— O to proszę się nie martwić, załatwiałem je z dobrego źródła. — Choć nie miał najwyższej jakości trunków w swojej karczmie, a piwo w beczce też nie było dziełem browarnictwa, to dbał o to by jego knajpa trzymała jakikolwiek poziom. W końcu będzie z niej porządna jadłodajnia, a nie burdel!
— Nie mam zamiaru truć moich klientów lewymi alkoholami ani niczym innym. Jak mógłbym obsługiwać klientów, jeżeli wykręcałbym im takie świństwa i oszustwa? — Zapytał retorycznie, podchodząc do szafki.
Właściciel
- Są i tacy, co chcieli sprzedawać wodę z barwnikiem. Ci to nawet godziny nie wytrzymali. Zaś po trzech nie było co ratować... Zamierza pan szczelnie zamykać okna na noc, prawda? Jak nie, to zalecam to całym sercem. - Znów rzucił okiem na lokal. Zatrzymał się przy kominku. - Proszę go też jakoś zamykać, a najlepiej, aby cały czas był niedostępny dla klientów i samemu w nim palic. Śmierci przez obłąkańca z podżegaczem jeszcze nie było. Właściwie klienci najrzadziej zabijali... - Zamyślił się na chwilę, a po pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi.
Teonald na słowa Łowcy jedynie kiwał głową, zapisując sobie w głowie, które polecenia wykonać, a z którymi mężczyzna raczej przesadza. Gdy rozległo się pukanie, szybko przeprosił Wiktora: -- Moment, ktoś przyszedł. -- I pospieszył otworzyć drzwi.
Właściciel
Wiktor dalej zamyślony rozglądał się po wnętrzu. Tymczasem Teo za drzwiami zastał młodą, niepewnie uśmiechniętą blondynkę, trzymającą w ręku jego ogłoszenie.
- Ummm... dzień dobry. Dalej Pan kogoś szuka? Bo tak sprzątają te papierki, jakby już nie było aktualne... - zaczęła dość niepewnie i raczej zmieszana tym, że z ulicy zaczęły znikać rozwieszone ogłoszenia.
— Tak, jak najbardziej, dalej szukam! Jesteś chętna do pracy w Karczmie? —Ucieszył się rozentuzjazmowany Teo.
Właściciel
- Zawsze! - Podała rękę. - Via, a Pan?
-- Na imię mi Teobald. Zapraszam do środka! -- Wskazał dłonią na wnętrze budynku i odsunął się , by dziewczyna mogła przejść.
Właściciel
Kiedy weszła i zaczęła się rozglądać, Wiktor wychodził.
- Wpadnę jeszcze bliżej wieczora, i postaram się być tutaj przez cały czas trwania Pełni. Udanego startu - rzucił i odszedł.
- Ładnie urządzona. Jedna z lepszych jakie widziałam - zachwycała się Via, chodząc po wnętrzu. - Kiedy otwarcie?
//Jak było na papierze, to zignoruj to pytanie.
— Dzisiaj, za kilka godzin. Liczyłem na to, że znajdę kogoś jeszcze przed tym i znalazłem. Na jakiej posadzie chciałabyś pracować? —Zapytał.
Właściciel
- Niech Pan wpierw powie jakich nie brać. Nie chciałabym zabierać jakiejś posady, kiedy to na niej może być ktoś lepszy. Wie Pan, może i mam jakieś doświadczenie w tym, ale to bardziej w ilości miejsc pracy, niż łącznych godzin pracy...
— A w jakiej roli najczęściej pracowałaś? — Zapytał, opierając się o kontuar.
Ucieszony Teo klasnął w dłonie: — No to nadasz się idealnie! Ja będę przygotowywał posiłki i znosił je na dół, a ty możesz odbierać zamówienia, donosić je do mnie i rozdawać gotowe potrawy. Jak dla Ciebie brzmi taka propozycja? — Zapytał, przyglądając się Vii.
Właściciel
- No niby dobrze, aaaaale... - Podeszła od razu do lady i stanęła za nią. Oparła dłonie na blacie - Ktoś będzie mógł coś ukraść, kiedy będę do Ciebie iść. Mogę zasugerować pewnego osiłka na miejsce ochroniarza? O! I bramkarza! Tak! Będzie dbać o to, żeby ta karczma miała jakiś poziom! - krzyknęła rozentuzjazmowana, klaszcząc w dłonie.
— Bramkarz? Osiłek? Nie myślę, żeby taki był nam potrzebny. — Skrzywił się: — Nie stać nas na takiego, a i nie byłoby z niego dużo pieniędzy, bo bitek tutaj nie sprzedajemy, ale jedzenie. Potrzebny by był bardziej ktoś za ladą albo ktoś lepszy ode mnie na kuchni. — Niezbyt ochoczo podszedł do pomysłu z osiłkiem.
Właściciel
- Nie musiałby być opłacany - dodała dość szybko, nieco zmieszana. - Taki jeden drab ma wobec mnie dług wdzięczności. Mógłby postać za darmo jakiś czas, możei miesiąc... Iniekoniecznie musi być od razu bramkarzem. Równie dobrze może robić za ...ladą. Noi mniejsza szansa na kradzież, bo kto by chciał kraść w obecności umięśnionego olbrzyma, prawda? - jej ton był nieco szybszy, czasami robiła przerwy, jakby szukając odpowiednich słów.
-- O, to co innego! -- Rozpogodził się: -- Jeżeli będzie mógł stać za ladą, to zapraszaj go tutaj z miejsca. Jak się nazywa? --
Właściciel
- Draiden. Biec już teraz, czy ma Pan coś jeszcze do omówienia? - spytała się, stojąc już w drzwiach, uśmiechnięta.
- Możesz już zmykać, wprowadzę was oboje do biznesu. Tylko nie musisz biegać, aż tak się nam nie spieszy! - Zażartował.
Właściciel
- Mi się spieszy. Do zobaczenia za jakiś czas!
Ostatnim co słyszał, był dźwięk milknących z czasem kroków. Znów pozostał sam, nie nękany przez innych. Nanieśli tu trochę brudu, a miotła stała oparta przy drzwiach. Dosyć zachęcająco, wręcz kusząc i wzywając Teobalda do siebie.
Cóż miał on biedny zrobić? Miotle się nie sprzeciwia. Wziął ją i zaczął zamiatać.
Właściciel
Tak oto przeznaczył parę minut swojego życia na zamiatanie. Rezultat jednak był dość dobry, bo karczma znów lśniła czystością. Rzecz jasna metaforyczną, bo samo zamiecenie błysku nie wprowadzi. Do tego Via jeszcze nie wracała, więc mógł porobić coś jeszcze, albo w inny sposób zadbać o to, aby karczma zrobiła piorunujące pierwsze wrażenie.
Hmm, dobrze byłoby przetrzeć każdy z blatów. To też zrobił, chwytając w dłoń wilgotną szmatkę.
Właściciel
Blaty nie były jakoś specjalnie brudne czy zakurzone, więc starcie ich nie było szczególnie kłopotliwe. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi.
Via musiała wrócić! Szybko otworzył je.
Właściciel
Za nimi pierwsze co ujrzał, to potężny kontrast między drobną, blondwłosą dziewczyną, a potężnym, dwumetrowym łysym murzynem.
- Oto Draiden! - przedstawiła kulturystę dość radosnym tonem. Olbrzym zaś skłonił się kulturalnie. - Potrafi robić świetne drinki i zna większość piw świata. Doskonale się sprawdzi za kasą!
// //
Jeśli życie miało Teobalda czegoś nauczyć, to by nie oceniać ludzi po okładce. Podał mężczyźnie dłoń, uśmiechając się przyjaźnie: -- Witam! A więc jesteś chętny do pracy? --
Właściciel
Kiwnął głową, ściskając dłoń. Było czuć w nim moc, jednak nie aż taką, aby połamać Teobaldowi dłoń. Patrząc na mięśnie odsłoniętych ramion można pomyśleć, że stać go na więcej i obecnie nie chce prezentować pełni możliwości..
- Mogę obejrzeć kolekcję? - spytał się dość niskim, dudniącym głosem, wskazując trunki za ladą.
-- Ależ oczywiście! -- Teobald prędko poprawadził go pod szafkę z alkoholami: -- Nie jest to wiele, jednak zaczynamy z całkiem skromnym budżetem i nie było mnie stać na ekskluzywne napoje. --
Właściciel
Draiden uważnie oglądał każdy trunek, biorąc co niektóre do ręki. Żadnego jednak nie otworzył, patrząc na ewentualnie etykiety. Po chwili odłożył ostatni i odsunął się od barku.
- Tyle starczy na początek - mruknął. - Kiedy otwarcie?
— Za jakieś dwie godziny. —Odpowiedział szybko.
Właściciel
- Posegreguję je sobie tutaj, dobrze? - spytał się olbrzym, jednak nie czekając na odpowiedź, zabrał się za przekładanie butelek.
- A ja mogę jakoś pomóc? - spytała się blondynka, podchodząc żwawo do Teobalda. Mógł w niej dostrzec duży zapał i sporą dawkę energii, którą chciała jakoś wykorzystać.
-- Hmm... -- Zastanowił się: -- Draiden sortuje alkohole, ja już mogę zaczynać z gotowaniem, a ty... Czego tutaj jeszcze brakuje twoim zdaniem? --
Właściciel
Rozglądnęła się po wnętrzu, uważnie i długo lustrując każdy element.
- A będzie jakaś muzyka? Bo tak karczma bez jakiejś melodii wewnątrz wydaje mi się dosyć nudna...
Teobald momentalnie złapał się za głowę, pobladły: — Muzyka! Kompletnie zapomniałem o muzyce! W budżecie też jej nie przewidziałem! —
Właściciel
- Niedaleko jest klub muzyków - zaczęła Via, lekko się przy tym zamyślając. - Możliwe, że jeszcze mają kogoś do wynajęcia. Nie jestem pewna. Jeszcze z tydzień temu połowa muzykantów nie miała zatrudnienia. Nie wiem jak jest teraz. Pójść z Tobą?
— Tak, chodźmy tam. To brzmi jak dobre miejsce do znalezienia kogoś za ludzką cenę. — Przejechał dłonią po włosach, uspokajając się. Podszedł do drzwi: — Draiden, przypilnujesz karczmy na moment, dobrze? —Spojrzał w kierunku olbrzyma.
Właściciel
Via od razu wyskoczyła na zewnątrz, biegnąc kawałek dalej. Zatrzymała się w połowie drogi, oglądając się na Teobalda i krzycząc z lekkim śmiechem:
- No dalej! chcesz zdążyć przed otwarciem czy nie?! - I znów ruszyła dalej, nic nie robiąc sobie z opieszałości mężczyzny.
Olbrzym w tym czasie mruknął coś do siebie, kiwając głową. Nie było jednak pewne, czy to odpowiedź dla Tea, czy na jakieś z jego własnych rozmyślań.
//Póki co nie będzie zt, bo wierzę, że za długo to nie potrwa.
Teobald podziękował w duchu za małomówność olbrzyma i pędem rzucił się za Viią. Nie chciał jej zgubić wśród okolicznych uliczek, a więc musiał przyspieszyć, bo dziewczyna wyraźnie nie miała zamiaru na niego czekać.