Właściciel
Jeśli miasto jest organizmem to ulice są swoistymi żyłami i tętnicami. Dzielą się one na setki różnych typów, od brudnych uliczek dzielnicy portowej, do zadbanych alei Kapitolu. To dzięki nim pijaczkowie są w stanie trafić do baru, a cenne towary mogą się dostać do portu skąd mogą ruszyć dalej w świat.
Właściciel
Mruknął coś.
- Będę musiał się wprowadzić w stan bitewny... Ruszę od razu najlepiej.
Szybko się napił i odlał po czym ruszył na miejsce zbiórki.
Dotarł na wskazane miejsce na pół godziny przed akcją. Poza patmoa Scheltami na dachach nic nie wskazywało na masakrę która się tu zaraz odbędzie. Dostrzegłeś że w pobliskim sklepie żelaznym inni dowódcy planują właśnie atak.
Ruszył do sklepu żelaznego po czym oparł się stanął koło nich.
Właściciel
W środku sklepu przy stole z mapami stało dwóch dowódców. Jeden raczej starszy z blizną pod okiem i trzydniowym zarostem, a drugi dziwnie młody i na dodatek rudy.
- Och podporucznik Cerov jak sądze. Miło mi, ja jestem Kapitan Hakel dowódca operacji, a to Chorąży Ferguson. - Wskazał na młodego dowódce, a ten zasalutował. - Zapraszam do stołu, mamy bitwę do zaplanowania.
Usiadł obok nich i zapalił papierosa.
- Iloma żołnierzami i jakim sprzętem dysponujemy? A i od razu chciałem coś powiedzieć. Podczas większych bitew uderza mi coś do głowy. Pod żadnym pozorem niech żaden z naszych żołnierzy nie wpadnie przede mnie, zabije go. W tym stanie zabijam wszystkich napotkanych żywych. Z tymi potworami doktora się dogadam. W końcu potwór z potworem zawsze się dogada. Wracając do sprawy ważniejszej. Ile mamy sił, jakie uzbrojenie i jak wchodzimy.
Właściciel
- Każdy z nas ma po trzydzistu żołnierzy uzbrojonych w Mitr 09. (patrz: karabin Deganta). Mamy też kilka wozów bojowych z CKMem na pace. - Odchrząknął. - Plan jest prosty, najpierw dajemy im chwilę do namysłu i poddania się, choć to nigdy nie jest takie proste. Potem atakujemy, ty i ja bierzemy gnojów od frontu, a Ferguson weźmie ich z zaskoczenia. Potwory zajmą się dezeterami.
Pasuje?
- To może się udać. Wóz najlepiej będzie ustawić gdzieś w niewidocznym dla nich miejscu. Niech zajmie ich ogniem. W takim razie gdy pozbędziemy się pierwszej fali włazimy do środka i zabijamy resztę, tak?
Właściciel
- Nie nie, nie rozumiesz to obława na nas nie na nich. Wsytawiamy wozy na ulice razem żołnierzami i potworami by te gnojki sfajdały się ze strachu. Jeśli się nie poddadzą, wysadzamy drzwi i rozkrrcamy te fabrykę konserw na nowo!
- Rozumiem.
Wyciąga miecz a ten od razu się "ustawia" w swojej formie, kładzie go sobie na kolanach.
- Dość standardowa misja. To będzie łatwe.
Mówi znudzonym głosem.
Właściciel
- Powinno, ale nic nie jest do końca pewne. Teraz czekamy tylko na informatora i możemy zaczynać.
- Rozumiem.
Podrapał się po twarzy.
Właściciel
Kilka minut później do sklepu wszedł niski człowiek w płaszczu i kaszkiecie. - Jest ich tam około trzydziestu lekko uzbrojonych, choć kilku ma cięższą broń. Niczego się nie spodziewają.
- Doskonale! - Hakel wstał z krzesła. - Poruczniku Cerov, oto pan Philips, nasz zaufany informator. - Informator wyciągnął do niego rękę.
Wstał i uścisnął rękę informatora oceniając go po kryjomu.
Właściciel
To był jeden z tych ludzi którzy wyglądali tak normalnie, że łatwo można było ich zapomnieć. Brązowo włosy z lekkim zarostem i średniego wzrosu mężczyzna był najzwyklejszym w świecie mężczyzną. I może to był jego talent...
- Dobra, koniec tego chędorzenia robota czeka. - Powiedział Kapitan wstając. - Dewon przygotuj ludzi. Ferguson wiesz co robić. Cerov ty idziesz ze mną. - Wykrzyczał i wyszedł.
Ruszył za nim spokojnym krokiem.
Właściciel
Spokojna dotychczas ulica zmieniła się nie do poznania. Przed fabryką właśnie podjechały wozy bojowe, a cały teren był otoczony przez gotowych do ataku żołnierzy. Hakel wszedł na wóz stojący bezpośrednio przed ciężkimi drzwiami fabryki i wskazał na ciebię ręką.
Wszedł za nim.
- No ciekawe.
Wyciągnął strzelbę.
- Już się nie mogę doczekać...
Właściciel
Hakel podniósł tubę i zaczął krzyczeć. - Tutaj armia Introis! Wiemy, że w tym budynku ukrywa się zorganizowana grupa przemytników! Poddajcie się teraz, lub będziemy musieli zastosować przeciwko wam przemoc. -
Z środka wydobyły się szmery, a w niektórych oknach na piętrze widać było nieśmiało oceniające sytuacje. Po chwili ciszy kapitan znów zaczął krzyczeć. - To ostatnie ostrzeżenie, wyjdźcie z budynku z rękoma w górze a nic wam się nie stanie. -
Gdy skończył i znów nic się nie wydarzyło dał znak saperom by zaminowali drzwi po czym szepnął do ciebie. - Twój oddział idzie pierwszy, to ci z lewej.
Uśmiechnął się szpetnie po czym wyskoczył z auta i ruszył doo odziału.
- Baczność moje kruszynki....
Powiedział do nich cicho ale... stanowczo.
Właściciel
Wszyscy żołnierze ustawili się w szyku. Kątem oka zauważyłeś jak saperzy skończyli zaminowywać drzwi. - Trzydzieści sekund! - Krzyknął jeden z nich.
- Żadnej litości, macie zabić ich wszystkich. I jeszcze jedno, nie mogę was widzieć bo zabiję.
Wyciągnął miecz, po wybuchu od razu ruszył biegiem do budynku.
Właściciel
Twoi ludzie z krzykiem rzucili się ku drzwią strzelając częsciowo na ślepo do przestępców zabijając kilku z nich. Tobie też udało się ściąć jednego, lecz potem zostałeś postrzelony w udo przez snajpera na schodach. Chwilę potem zauważyłeś jak żołnierze Fergusona atakują calkowicie zdezorientowanych przemytników od tyłu.
Wskakuje za przeszkodę i chowa miecz po czym wyciąga strzelbę i strzela w stronę snajpera.
- SNAJPER NA SCHODACH! ZDJĄĆ GO KU*WA!
Właściciel
Snajpera nie trafiłeś, ale część śrutu poharatała biegnącego za osłonę bojownika. Za to żołnierz uzbrojony w karabin kryjący się za tą samą osłoną co ty oddał salwę i bez problemu podziurawił snajpera skupinego bardziej na Fergusonie. Przemytnicy wzięci w dwa ognie nie mieli szans, choć po środku placu w najlepiej osłoniętym miejscu dział się jakiś podejrzany harmider...
- Nie podoba mi się ten odgłos! Trzymać się od tego z dala!
Czeka spokojnie.
Właściciel
Po chwili z głównego placu wydobyła się gigantyczna eksplozja rozrzucająca pył i kawałki podłogi po całej hali. Przemytnicy szybko wrzucili do środka część kontrabandy i sami wskoczyli do dziury. Tym czasem żołnierz obok ciebie okazał się medykiem i zdjął z ramienia swoją medyczną torbę. - Trzeba opatrzeć panu nogę.
- Nie teraz!
Wstał po czym ruszył kulejąc w stronę dziury. Szybko przeładował.
Właściciel
Drogę zagrodził ci przeciętnego rozmiaru Vistrilg, a mówiąc przeciętnego mam na myśli rozmiaru dużego kuca. Odwrócił swój łeb okraszony upiornym uśmiechem i spojrzał ci w oczy jakby czytając ci w duszy, za to ty widziałeś w jego ślepiach tylko szaleństo. Po chwili wydał z siebie ryk i razem z siedmioma innymi wskoczył do dziury. - Teraz potwory się nimi zajmą. - Usłyszałeś głos Hakela za sobą.
- Polubiłem tego stwora.
Uśmiechnął się potwornie.
- Naprawdę fajne stwory.
Odwrócił się i usiadł.
- No to teraz trzeba będzie zdać raport.
Właściciel
- Macie wiele wspólnego, one też lubią rozcinać ludzi. Splunął na podłogę. - Raportem się nie martw, najperw trza cię naprawić, Hosehol!? A tu jesteś, pozszywaj porucznika Cerova.
- Oczywiście kapitanie. - podszedł do ciebie ten sam chłopak który próbował uleczyć cię wcześniej.
Wyciągnął fajkę i zapalił.
- No to zszywaj młody.
Właściciel
Medyk zręcznie pozbył się kuli i zaszył ranę w bardzo profesjonalnym stylu. - Do wesela się zagoi. - Rzucił starym lekarskim żartem po udanej operacji.
- No to mam w ch*j czasu.
Odpowiedział żartobliwie lecz prawdziwie.
Właściciel
- Gadanie. - Schował przyrządy do polowej torby lekarskiej. - Szwy do zdjęcia za tydzień. Nie powinien pan szarżować, więc jeśli po udanych akcjach chadza pan na dziewczyny, to radzę wybrać pozycje na jeźdzca. - Zaśmiał się krótko i skierował swe kroki ku kolejnemu rannemu.
Wstał po czym ruszył do wyjścia z budynku.
- Nawet nie włączyłem trybu.. Słabe to było.
Właściciel
Na ulicy kołatali się, żołnierze, sanitariusze, schwytane niedobitki i oczywiście gryzipiórka, które zwęszyły soczysty temat.
Zapalił papierosa i ruszył do pułkownika S.
Właściciel
Swanson był zapewne w Sztabie do którego droga była daleka , a w dodatku właśnie zachodziło słońce. Nie miał szans na dostanie się do budynku przed zamknięciem.
- Je**ć.
Ruszył do swojego domu szybkim krokiem.
- Mam nadzieję, że te je**ne dziennikarze mi nie zagrodzą drogi i nie będą mi pie**olić.
Właściciel
Na szczęście nikt nie próbował zatrzymać zdenerwowanego żołnierza i po chwili wyszesłeś już z industrialnego lasu.
Good work, Zmiana Tematu!
Właściciel
Ruszyła więc na dalszy spacer, nieco oddalając się od tych lepszych lokalów, w poszukiwaniu jakiegoś, w którym mogłaby spotkać osobę wmieszaną w interesy.
Nawet nie zuważyłaś jak przeszłaś przez park i trafiłaś na pokryte sadzą ulice dzielnicy fabrycznej.
No i szła dalej, nadal rozglądając się za odpowiednim lokalem.
Właściciel
Znalazłaś pewien obskurny lokal w pobliżu jedenej z biedniejszych fabryk.
Weszła do środka i rozejrzała się po pomieszczeniu. W takim miejscu chyba łatwo o kogoś ze środowiska. A przynajmniej łatwiej niż tam, gdzie była poprzednio...
Właściciel
Lokal był brudny, w kącie leżał zarzygany pijak, część stołów była popękana, a barman nie miał ręki.
Skrzywiła się nieznacznie na widok takiego stanu rzeczy, ale tym bardziej uznała, że tu ma większe szanse się czegokolwiek dowiedzieć, niż w jakiejś lepszej dzielnicy, więc podeszła do barmana. -Dzień dobry. Wie pan może, gdzie mogłabym kupić nową papugę?- zapytała oschle, w duchu nie mogąc się doczekać, aż opuści to miejsce...
Właściciel
Bez słowa wskazał kikutem na niskiego brodacza siedzącego w kącie.
Mruknęła coś niewyraźnie pod nosem, po czym ruszyła w stronę wskazanego mężczyzny. -Dzień dobry. Szukam nowej papugi...- powiedziała, lustrując nieznajomego krytycznym spojrzeniem.
Właściciel
Mężczyzna spojrzał na ciebie mętnym wzrokiem. - Darujmy sobie to słowne pie#dolenie. To ja jestem "papugą". - Rzekł oschle.
Uśmiechnęła się lekko. -Wie pan, pie#dolenie to część mojej pracy. Ale skoro pan woli obejść się bez tego...- wzruszyła ramionami. -Poprzednią "papugę" coś mi niedawno zeżarło.
A konkretniej wielki Siepacz mi ją zeżarł. A skoro jest pan kim pan jest, może zechciał by mi ją pan zastąpić?- uniosła pytająco jedną brew. I tak sztuczny uśmiech powoli spłynął jej z twarzy, niczym makijaż po oblaniu głowy wodą.