11. Skażenie
Początek jest dość dziwny, razem z różnymi nieznanymi i znanymi mi ludźmi w pośpiechu schodziliśmy do schronu pod ziemią. Właściwie to na początku wyszliśliśmy z jakiegoś strzeżonego obiektu wojskowego jak się zdaje, potem szybko byliśmy spisywani do ewidencji a potem dopiero schodziliśmy do schronu. Czemu się kryliśmy? Nuklearna zagłada? Gorzej, albo porównywalnie. Stojąc przy wejściu do schronu rozglądając się w oddali można było bez dostrzec kłęby zielonego gazu. To był jakiś rodzaj trucizny którzy zatruwał ziemie i (chyba) wszystko co żywe.
Zejście do schronu było dość dziwne, wielka dziura w ziemi, kształt prostopadłościanu, gdzie góra i dół miały kształt kwadratu a boki były lekko dłuższe. Tak miernie to obrazując wyglądało to mniej więcej tak:

schodziło się jakieś 5 minut. nie wiem jaka mogła by to być dokładnie głębokość, ale najwyraźniej była wystarczająca. Na razie nie będę się silił na wyliczanie dokładnej głębokości schronu.
Na dole okazało się że ewidencja gdzieś przepadła, może nie została wzięta, a może nie była dla nas? "Dowódcą" schronu okazała się być dyrektorka z gimnazjum.Jakoś nigdy szczególnie za nią nie przepadałem, ale uznałem jej władztwo w tej sytuacji. Och, i był jeszcze mały przeciek tego zielonego gazu do schronu przez jakąś dziure, ale szybko się tym zajęto. W sumie to ja byłem raczej dość zmartwiony, choć starałem się dla dobra reszty jakoś nie okazywać defetyzmu. Na początku dowódca schronu była nawet miła i serdeczna, ale z czasem zaczęła stawać się despotyczna.
Co do samego schronu, jak on wyglądał? Zaraz po wejściu ujrzałem ulicę, Tak, ulicę. Jakby podziemne miasto, ale wyglądające jak normalne, tyle że panowała jakby noc. I tu jest dla mnie nie jasne, co tu się właściwie działo, ale zakładam że może z czasem sen zmienił koncepcje tego schronu na mniejszy, bardziej klitkowaty. Także na tym drugim, przykrzejszym się skupię, bo z niego więcej pamiętam i jest ważniejszy fabularnie, choć i wygląd tego nie był stały. No więc była jakby jakaś sala konferencyjna, rządek komputerów po środku jak w sali informatycznej w szkole XD i komputer w rogu sali dla dowódcy schronu. W sumie nie wiem jak nazywać tą postać, nie było żadnego zwracania się per dowódco ani nic, ale tak chyba najlepiej będzie pasować. Była toaleta do załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych z jedną czy dwoma umywalkami i z koło dziesięcioma dziwnymi pisuarami i toaletami. Serio k...a jakieś j...ne podłużne niby pisuary, nie wiem, dla dwóch osób? XDDDD Łazienki do mycia się jako takiej chyba nie było. a i nie było kabin w sumie, wszystko tak odkryte była, jakby do dobicia uczucia braku prywatności. I nie było podziału damska, męska. Toaleta była współdzielona. Najgorzej było jak chciałeś się kulturalnie odlać a obok stała grupka kobit i gadała sobie najlepsze przy sraczach.
Ogólnie mam wrażenie że w schornie więcej było kobiet jak mężczyzn, ale pewien w sumie nie jestem. Wspominałem że było kilka znajomych mi osób, byli to koledzy z różnych etapów edukacji z którymi mniej lub bardziej się kumplowałem, ale nie wszyscy. Na te chwile jestem pewien że było ich trzech.
Kojarzy mi się scena jak Dowódca szukała chętnych na wyprawę na zewnątrz schronu w celu odnalezienia ewidencji osób. Dzięki temu mogła by mieć pewność ile osób zostało skierowanych do schronu, a ile jest. Ktoś spyta, a po kiego grzyba jej to, przecież widzi kto jest w schronie. No cóż. Po pierwsze było jej to potrzebne do jakiejś papierkowej roboty, miała jakieś swoje rozkazy z góry. Druga rzecz to to że były tunele. Z schronu wychodziło kilka tuneli, podziemnych oczywiście, z których czasem wychodziły różne niebezpieczne stworzenia. Ale o tym potem. W każdym razie tak mogła pilnować czy liczba ludzi w schronie się zgadza czy nie.
Kopaliśmy tunele. Nawet sporo. O dziwo czasem trafialiśmy do jakichś komór, często o nie małych rozmiarach, jakby podziemnych świątyń jakichś plugawych bóstw. Szególnych zdobień nie zauważyłem. Dokładnie nie wiem po co je odkopywaliśmy, chociaż może być by zabezpieczyć się przed atakami. Jak już wspomniałem wcześniej z tuneli coś wychodziło. Były to różne stwory, był nawet jakiś opętany słoń, ale w większości były to istoty duże przynajmniej na dwa metry, niby humanoidalne, o skórze czerwonej jak most Golden Gate. Szli, a raczej biegli przez tunel z włóczniami oraz jakimiś dziwnymi widłami, z zamiarem przebicia cię. Zdarzyło się że kilka osób poległo. Słoń biegnąc tunelem zajmował całą jego szerokość i wysokość, taranując ludzi.
Po jakimś czasie okazało się że w życie zostanie wprowadzona dewiza "kto nie pracuje ten nie je". Dowódca zaczęła rekrutacje do oddziałów raczej militarnych. To wszystko zdawało się być jakby na jakąś wojnę. Ale z kim mamy wojować będąc w schronie pod ziemią? Z tymi diabelstwami?
To chyba było by wszystko, na szybko jeszcze znalazłem na internecie w sumie podobnego diaboła jak te które opisałem.
