To katolickie klepanie paciorków jest bardziej szkodliwe niż pomocne, nie przynosi prawie żadnych efektów, za to wpędza człowieka w bezrefleksyjny rytualizm... Dużo lepiej jest porozmawiać z Bogiem własnymi słowami.
Jeśli tak, to posłuchaj:
Prawdą jest, że ta wypowiedź jest w głównej mierze słuszna.
"Klepanie paciorków" jest co najmniej nieskuteczne, a często wręcz szkodliwe.
Nasuwają się więc dwa pytania:
1) Dlaczego mnóstwo ludzi modli się w taki sposób?
2) Jak wygląda prawidłowy sposób modlitwy?
Dodałbym jeszcze trzecie:
3) Do czego często prowadzi "paciorkowanie"?
.
Zacznijmy od pierwszego pytania.
Dlaczego mnóstwo ludzi paciorkuje? Dlaczego mnóstwo dorosłych ludzi nadal myśli, że im więcej razy zmówi różaniec, tym lepiej?
Cóż, ma to bardzo wiele przyczyn, które biorą się niejednokrotnie z innych, znacznie poważniejszych problemów, takich jak niewiedza na temat tego, czym tak naprawdę jest katolicyzm i do czego służy. Albo niewiedza o tym, w jaki sposób działa sam Bóg lub Kim jest. Niewiedza o Piśmie Świętym i czym ono jest. I wielu innych.
Ale jedną z głównych przyczyn jest również prozaiczna cecha ludzkiego umysłu: dążenie do jak najmniejszego wysiłku poznawczego. Umysł, paradoksalnie, traktuje paciorkowanie jako najprostszy sposób na kontakt z Siłą Wyższą (a raczej na uspokojenie sumienia) i dlatego podświadomość będzie przekonywała człowieka, by właśnie w taki sposób się modlił. Piszę "paradoksalnie", ponieważ paciorkowanie niejednokrotnie prowadzi do sporych problemów psychologicznych, a nawet psychiatrycznych, ale do tego przejdziemy właśnie teraz:
==================================================
Pytanie trzecie.
Do czego może (nie musi) prowadzić paciorkowanie?
Otóż do wielu negatywnych komplikacji, w tym wielu zdrowotnych. (Samo je powoduje, albo przynajmniej im sprzyja).
Przykłady? Proszę bardzo: nerwice, nerwice natręctw (zaburzenia obsesyjne), rozwój myślenia roszczeniowego, rozwój innych negatywnych cech osobowości (arogancja, gwałtowność, hipokryzja itd.), popadanie w grzechy główne (szczególnie w pychę i zazdrość), i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
Rozwijając temat, który wykracza tu daleko poza paciorkowanie: często pojawia się również problem natury psychologicznej, mający podłoże właśnie w zaburzeniach obsesyjnych (tzw. nerwicach natręctw) i innego rodzaju nerwicach, objawiający się chociażby ogromnie przesadzonym okazywaniem swoich uczuć względem Boga na zewnątrz, przy innych ludziach (np. wykrzykiwanie pochwał Boga przy innych, na głos, albo padanie krzyżem w kościele, bez konkretnej potrzeby), ponieważ ma się uczucie, że tego chce od nas w danej chwili Bóg, podczas gdy nie jest to prawda - "chce" tego od nas jedynie nasz chory, znerwicowany umysł, wmawiając nam, że musimy to coś zrobić.
Zaburzenia obsesyjne powodują u osób wierzących również rozwój totalnie niezdrowej religijności, tzw. "religijności ofiarnej", w przypadku osób, którym taka religijność po prostu nie jest pisana. Najgorsze w tej sytuacji jest to, że taka osoba ma głębokie przekonanie, graniczące z "objawieniem" (to z powodu psychologicznego, właśnie tych zaburzeń, które można pomylić z uniesieniem podczas modlitwy wstawienniczej. Jest to jeden z powodów, dla których nie należy wywoływać ani oczekiwać uniesienia podczas jakiejkolwiek modlitwy, nawet adoracji), że tego właśnie chce od niej Chrystus, że robi to dla Niego, i że jest to jej "krzyż", który, mimo cierpienia, bierze na ramiona i idzie z Chrystusem.
Szkoda tylko, że w większości przypadków prawda jest kompletnie inna: Chrystus wcale nie chce od tej osoby takiej ofiarności, a osoba ta nie otrzymała żadnych mocnych wskazówek świadczących, że mógłby chcieć. Sama to sobie wmówiła (częściowo z powodu źle pojmowanej duchowości), szukając desperacko sposobu uszczęśliwienia Boga, nadania swojemu życiu jakiegoś duchowego sensu.
Podając przykład, aby każdy zrozumiał o jaką sytuację chodzi:
Najczęstsze jest to w przypadku kobiet w późnym wieku średnim (około 50-60 roku życia): kobieta zaczyna modlić się po kilkadziesiąt minut dziennie, codziennie przed spaniem. Czasem nawet ponad godzinę. Na klęcząco, czasem leżąc krzyżem. Co z tego, że ma chore kolana albo że nie powinna leżeć na brzuchu - "robi to dla Chrystusa, biorąc swój krzyż na ramiona". Często idzie pomodlić się do kaplicy (nawet zimą, kiedy nie działa tam ogrzewanie) i modli się ponad godzinę, klęcząc w drewnianych ławkach, odmawiając różaniec albo po prostu cicho (też własnymi słowami) wychwalając Boga. Czując, że powinna (uczucie samo w sobie jeszcze o niczym nie świadczy). Czując, że Bóg chce, żeby została jeszcze 10 minut. Jeszcze 10. Jeszcze 5. Co nie jest prawdą, a uczucie, które ciągnie ją do pozostania, jest powodowane właśnie nerwicą natręctw.
Kończy się to tak, że kobieta niejednokrotnie mająca kilkoro dzieci i męża, nie poświęca im należytej ilości czasu, bo jest przemęczona z powodu braku snu (modlitwa wieczorna zabiera jej go) i nieustannej modlitwy. Zaniedbuje relacje z innymi. Mimo, że nie jest, chociażby, zakonnicą w zakonie kontemplacyjnym. A dla każdego przeznaczony jest inny rodzaj religijności. Dla żony i matki będzie inny, niż dla zakonnicy, a dla zakonnicy będzie inny, niż dla świeckiej misjonarki. Należy to zrozumieć.
Chrystus nie chce żebyśmy zaniedbywali życie rodzinne "dla Niego". To tak nie działa. Zaniedbywać dla Niego możemy, a wręcz powinniśmy, niektóre ze swoich rozrywek, czasu wolnego. Ale, po stokroć: BÓG NIE OCZEKUJE BEZSENSOWNEJ OFIARY. Należy skupić się przede wszystkim na rozwijaniu swojego życia duchowego w oparciu o znane ze swojej skuteczności techniki duchowe, próbując stawać się lepszym człowiekiem. To pozwoli nam nauczyć się rozumieć, co powinniśmy poświęcać, a co nie. Wręcz nie powinniśmy zaczynać z tak grubej rury, jak takie osoby. Tak nie działa poświęcenie. Tak nie działa branie krzyża na swoje ramiona. Trzeba najpierw zrozumieć, co jest naszym krzyżem, a co nie. Bezrefleksyjne branie jakiegokolwiek krzyża jest głupotą - czyli grzechem (najczęściej nieuświadomionym).
Trzeba tu poruszyć temat szczerze wierzących nastolatków (12-16 lat) którzy mają dokładnie taki sam problem, ale u nich wynika on z okresu dojrzewania i jest naturalny. Nerwica natręctw jest naturalna w tym wieku dla większości ludzi i jeśli ktoś dodatkowo jest wierzący, to normalne, że wpłynie ona również na tę sferę życia. Wiem, bo sam to przeżyłem, i mam już za sobą.
Jednak trzeba być tego świadomym i starać się ignorować podszepty nerwicy natręctw, gdyż jeśli uczynimy z niej swojego pana (nieważne, czy świadomie, czy niechcący), może ona przetrwać wiek dojrzewania i osadzić się w naszym życiu, na przykład tylko w sferze duchowej. Co będzie katastrofalne w skutkach. Wiem, bo widywałem takich ludzi.
=====================================================
A teraz NAJWAŻNIEJSZE. Pytanie drugie.
Jak wygląda prawidłowy sposób modlitwy?
Odpowiedź brzmi: Prawidłowy jest ten, który działa w mojej obecnej relacji z Bogiem.
I nie, nie chodzi tutaj o życzeniowe i leniwe podejście typu: Ja sobie wybiorę, jaki sposób modlitwy mi pasuje, bo ja wiem najlepiej, i nie będę nawet próbował tych troszkę trudniejszych. Dla mnie najskuteczniejsze jest 5 minut dziennie własnymi słowami!.
Nie, takie podejście jest okropnie szkodliwe, a przynajmniej nieskuteczne. Czyli w zasadzie szkodliwe, bo brak progresu w życiu duchowym równa się regresowi. Nie ma takiego czegoś jak stanie w miejscu. Idziesz pod prąd, albo się zatrzymujesz, ale wtedy prąd porywa cię z powrotem.
Mówię tu natomiast o tym, aby szczerze i wytrwale sprawdzać, które sposoby modlitwy dla mnie działają i w jakich proporcjach. W tym akurat momencie mojego życia duchowego, w którym jestem.
Nie, nie zakończę tutaj tematu, bo byłoby to grubo nie w porządku. Należy bowiem poruszyć sprawę techniki modlitwy, która działa praktycznie ZAWSZE, i która powinna być celem, wokół którego aspiruje się, rozwijając swoje życie modlitewne.
Tą techniką jest MEDYTACJA. Modlitwa medytacyjna w Bogu jest jednym z najstarszych chrześcijańskich sposobów modlitwy (opisywanym już w 4 wieku n.e.), który umożliwia jednoczesną łączność z Bogiem i skuteczną naukę nakazanego przez Niego sposobu życia.
Niestety, ale w dzisiejszych czasach jest ona prawie zapomniana przez większość "zwykłych" wierzących, gdyż jest, niestety, mało propagowana przez księży (którzy również często niestety nie rozumieją jej fenomenu, nawet jeśli ją nieświadomie praktykują. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie).
Na czym to polega? Cóż, jest to ogromnie szeroki temat, ale da się go opisać ogólnie:
Staraj się, aby Twoja modlitwa miała charakter zarówno mistyczny, jak i psychologiczny.
Jak?
Módl się medytacją, czyli, po ówczesnym wyciszeniu umysłu, skup się jedynie na Bogu i postaraj się rozmyślać tylko o jakiejś związanej z Nim sprawie przez czas medytacji.
Najczęściej przydatne do tego będzie, uwaga, użycie MANTR. Mantry chrześcijańskie mają to do siebie, że są zwykłymi prawdami wiary bądź prawdami o życiu, które człowiek stara się zrozumieć. Mantry chrześcijańskie nie są odgórnie wymyślone i nakazane (choć, co naturalne, te już wymyślone i dla niektórych ludzi skuteczne są dostępne, chociażby w internecie), można wymyślać własne, oby były one jak najogólniejsze, aby zawierały w sobie niezaprzeczalną Prawdę.
Przykład:
a) wdech: mój; wydech: Bóg
b) wdech: Jezus; wydech: Chrystus
c) wdech: Jezu Chryste, Synu Boga Żywego; wydech: Zmiłuj się nade mną grzesznikiem
d) wdech: Jezu, Synu Dawida; wydech: Ulituj się nade mną
(Dwie ostatnie mantry są jednymi z najstarszych opracowanych przez kogoś mantr, pochodzą z pierwszych wieków naszej ery i nimi modlili się tzw. ojcowie pustyni, prekursorzy zakonników, w celu oddalenia pokus i zbliżenia się umysłem do Chrystusa)
Zapytacie: Czyli jest to alternatywa dla "paciorkowania"? Od teraz nie muszę odmawiać różańca czy innych modlitw, mogę sobie wymyślić mantrę i nią się modlić?
Nie do końca.
Gdyż tutaj należy poruszyć ostatnią związaną z tym kwestię:
Tak zwane "paciorki" to również mantry.
Tak, to takie proste.
Modlitwa "Ojcze nasz" nie jest odgórnie nakazanym przez Jezusa słówko-w-słówko rytuałem do odmawiania. To coś znacznie więcej. Jezus za pomocą "Ojcze nasz" pokazał nam, o co powinno chodzić w relacji człowieka z Bogiem (po szersze rozwinięcie tej kwestii zapraszam do lektury książki "Zbyt zajęci, by się nie modlić" Billa Hybelsa), i właśnie o tym powinniśmy rozmyślać, modląc się słowami mantry "Ojcze nasz". I dlatego modlitwa "Ojcze nasz" wcale nie musi być mówiona słówko-w-słówko. Można modyfikować jej słowa, pozostawiając ten sam sens, o ile tylko jest to dla danej osoby skuteczniejsze. Na przykład: "Ojcze nasz, który rządzisz całym wszechświatem i jesteś ponad nim, niech ludzie traktują Twoje imię jako święte, niech przyjdzie do nas Twoje Królestwo, niech tylko Twoja wola dzieje się na ziemi, tak jak dzieje się w niebie..." i tak dalej.
Maryja mówiła "odmawiajcie codziennie różaniec". Różaniec też jest mantrą i można go odmawiać zarówno podczas codziennych czynności, jak i podczas osobistej medytacji przed obrazem maryjnym czy z zamkniętymi oczami. Pamiętajmy: sama w sobie mantra nic nie da, musi ona poruszyć konkretne myśli w konkretnym temacie, chociażby tylko w temacie jej samej (np. "mój-Bóg" może poruszać myśli o tym, co to właściwie oznacza, że Chrystus jest "moim Bogiem").
To właśnie czyni z różańca tak wspaniałą modlitwę, ponieważ różaniec obudowany jest wokół Tajemnic. Tajemnic z życia Jezusa i Maryi. Uczących nas o życiu. A raczej będących rzeczami, z których my powinniśmy uczyć się o życiu. I to o nich powinniśmy rozmyślać, mówiąc kolejne z dziesięciu "Zdrowaś Mario" podczas jednej dziesiątki różańca. Medytując ją. (Uwaga: tajemnice wcale nie muszą być tymi konkretnymi dwudziestoma! Więcej w filmiku).
Uwierzcie lub nie, ale to właśnie dlatego Jan Paweł II pisał o różańcu tak:
Różaniec to modlitwa, którą bardzo ukochałem. Przedziwna modlitwa! Przedziwna w swej prostocie i głębi zarazem. [...] Oto bowiem na kanwie słów pozdrowienia anielskiego przesuwają się przed oczyma naszej duszy główne momenty z życia Jezusa Chrystusa.
Równocześnie zaś w te same dziesiątki różańca serce nasze może wprowadzić wszystkie sprawy, które składają się na życie człowieka, rodziny, narodu, Kościoła, ludzkości. Sprawy osobiste, sprawy naszych bliźnich, zwłaszcza tych, którzy są nam najbliżsi, tych, o których najbardziej się troszczymy. W ten sposób ta prosta modlitwa różańcowa pulsuje niejako życiem ludzkim.
Nie odmawiajmy więc różańca bezrefleksyjnie ("paciorkując"), tylko medytujmy go.
Tutaj filmik, który może być pomocny w zrozumieniu różańca:
Generalnie medytujmy Chrystusa.
Starając się medytować Boga, Prawdę, tak, jak to będzie najskuteczniejsze dla nas, odkryjemy najszybciej i najłatwiej pozostałe skuteczne akurat dla nas, akurat w tym momencie, techniki modlitwy.
Czy to będzie piętnastominutowa medytacja obrazu Jezusa Miłosiernego przy świecy, czy różaniec z zamkniętymi oczami, czy Koronka do Bożego Miłosierdzia w drodze do pracy. Niech każda z konkretnych mantr ma za zadanie pobudzić w nas konkretne myśli lub uczucia.
Bądźmy silni i stawajmy się codziennie lepszymi ludźmi!
W Bogu.
Nie w świecie.
.
.
.
P.S. Przepraszam za tak długi temat, ale każdy na pewno znajdzie w nim coś dla siebie. Przepraszam również za nieskładność...