Co sądzicie o tych r*chach? Ja mam z nimi dwa porblemy:
1. To są sekty, więc są potencjalnie niebezpieczne
2. Nie wiem czy to nie stereotyp, ale ponoć jest w tych środowiskach dużo neonazistów
RhobarIV pisze:
Pytanie o ile pierwotne pogaństwo było „żywą wiarą”.
Wiele mitologij zostało tak zatartych, że współczesne próby ich spisania to praktycznie pisanie bajek do gotowych rysunków na jakichś misach czy bałwanach. Nie możemy porównywać wierzeń greckich, rzymskich, słowiańskich czy japońskich do religij abrahamicznych. Nie ma pewności na przykład czy Helleni naprawdę wierzyli w swoich bogów z Olimpu, czy może był to rodzaj ludowej tradycji literackiej, gdzie antropomorfizacja zjawisk przyrody była po prostu zabiegiem na tyle modnym i lubianym, że przyjętym za najgodziwsze. Jeśli chodzi o mitologię słowiańską to znamy więcej różnego rodzaju duchów czy demonów oraz związanych z nimi przesądów niż bogów, herosów czy konkretnych mitów. Zresztą niektórzy badacze są zdania że bogowie słowiańscy mieli zasięg lokalny i nie róznili się za bardzo w swoich kompetencjach do południc, strzyg, wąpierzy czy innych leśnych dziadków.
W takiej sytuacji brak żywej wiary wśród ruchów neopogańskich jest całkiem logiczny.
Mówiąc "obiektywnie lepszym" mam na myśli "lepiej odpowiadającym cechom które powinna mieć dana rzecz by spełniała swoje zadanie"
przede wszystkim jest dużo bardziej szczere bo nie widzę sposobu jak można wierzyć w to ale nie być pewnym jak mocno. Mam na myśli między innymi tak zwanych wierzących nie praktykujących albo "wierzę bo wypada"
nie ma w niej interesowności
nie ma w niej szukania wrogów
nie ma absolutów których zanegowanie można nazwać bluźnierstwem
możliwość przerobienia tego na sekte jest utrudniona przez dezaprobatę dla antynauki
rozwój nie jest spowalniany z tego samego powodu co wyżej
nie ma mówienia ludziom jak trzeba żyć
Po prostu, widzę to podejście do wiary jako narzędzie do dopasowania siebie do swojej wizji, a nie wszystkiego dookoła.
Mylenie z rzeczywistością tego, w co wierzy się na poziomie religijnym, jest nie tylko szkodliwe dla postrzegania rzeczywistości, ale także dla wiary. Osoba prawdziwie wierząca będzie więc tym mocniej wystrzegać się tego błędu, im mocniej wierzy. Motywować ją będzie nie tylko niechęć do stania się antynaukowym szurem, ale także niechęć do kalania swojej wiary czymś tak płytkim i przyziemnym, jak mylenie jej z rzeczywistością. Gdy się to zrozumie, gdy w nauce religii postawi się nacisk na wyjaśnianie tego, wiara religijna nie będzie w żaden sposób kłócić się z rozwojem nauki.
Myślę, że takie podejście do wiary może być wartościowe także dla katolików, w dobie coraz większej trywializacji wiary z jednej strony i popadania w fanatyczny fundamentalizm z drugiej.
Czy moje spojrzenie na wiarę, gdyby w miejsce wyznawanych przeze mnie sił wstawić chrześcijańskiego Boga, byłoby do pogodzenia z nauczaniem Kościoła?
Baturaj pisze:jeśli chcesz możemy zacząć sie bawić w definicję. Słowo lepszy to stopień wyższy od słowa dobry, oraz synonim słów właściwszy i korzystniejszy, gdzie żadne z tych słów nie jest w domyśle subiektywne. Ale nie ma to zbytnio znaczenia w tej dyskusji więc zostawmy to jako na marginesie.
W takim razie mylisz się :)
Nietrafiony argument. Prawdziwy katolik nie będzie wierzył bo wypada, a "niepraktykującym" katolikiem nie da się być.
to już czysta nadinterpretacja. Nie twierdzę że cała wiara jest oparta na interesowności, ale nie wszyscy katolicy są idealni więc nie można z góry zakładać że nie ma nikogo kto chodzi do kościoła tylko dla wizji nagrody w postaci nieba. Ale pisząc to miałem raczej na myśli to że katolicyzm jest zbyt łatwy do przerobienia co widać po akcjach typu leczenie wiarą, albo i nawet po zachowaniu niektórych księży
Skupienie na interesowności jest zdradliwe. Uważasz, że katolicy są interesowni, bo chcą trafić do nieba? Jest to bardzo nihilistyczne podejście, opierające się na "tak naprawdę nie ma czegoś takiego jak bezinteresowność". Ale jeśli nie ma czegoś takiego jak bezinteresowność, to w takim razie wiara Mijaka też bezinteresowna nie jest. Przecież wierzy dlatego, że uważa i czuje to za słuszne. Czerpie z tego korzyści emocjonalne i myślowe.
Ale jeśli twierdzisz, że taka sytuacja jednak nie jest interesowna, to katolicyzm również nie jest.
Katolik nie wierzy, "bo chce do nieba". Katolik wierzy, bo uważa to za słuszne, a przy okazji cieszy się, że idzie do nieba.
nawet jeśli same w sobie doktryny katolickie nie wskazują bezpośrednio oni są źli to wykorzystywanie katolicyzmu jako pretekst do nienawiści jest zbyt pospolity żeby sie go wypierać. Widać to chyba najwyraźniej w kontekście p***filii i ludzi LGBT. Nawet jeśli konsensus jest odpowiednio "pedofilię trzeba karać" i "czyn jest zły a nie człowiek" to egzekwowanie go nie jest wystarczające
W katolicyzmie również nie ma.
Czyżby? Z tego, co zrozumiałem Mijaka, to jak najbardziej wierzy on w swego rodzaju absoluty, jak zresztą większość ludzi, choćby w dobro. To, że katolicy czczą Absolut w inny sposób, niż inni ludzie, nie oznacza, że katolicyzm jest gorszy. A jeśli chodzi o bluźnierstwo, to chyba widzę błędny kąt patrzenia na tę sprawę. Bluźnierstwo to tylko i aż zanegowanie Prawdy. Czyli Boga, który jest Prawdą. Każdy z nas bluźni mniej czy więcej w trakcie swojego życia, kiedy tylko świadomie przeczy Prawdzie. Jest to naturalne (co nie znaczy, że dobre!). Na tym polega bluźnierstwo. Nie na "ej, nie mów źle o naszym Bogu, okej?".
Katolicyzm jest czysto pronaukowy i również wyraża ogromną dezaprobatę dla antynauki.
[\quote]
Łączę dwa bo odpowiedź jest identyczna. Nie da się praktykować nauki i wystrzegać się bluźnierstwa jednocześnie. Cała nauka polega na ciągłych próbach zanegowania tego co uznaję się za prawdę, znalezienia miejsca które to umożliwia i zastąpienia go teorią która na to nie pozwala. Połączenie religii i nauki zaczyna się od zanegowania religii, jeśli ta religia jest prawdą to odbije sie spowrotem.
Zaczyna mnie zastanawiać, skąd Ty bierzesz swoje spojrzenie na katolicyzm. Bo jest ono widocznie niezgodne z czystą rzeczywistością.
z obserwacji. Nawet jeśli założenie i cele są dobre nie znaczy że wszystkie efekty też
znowu, cel rozmija się z efektem. Tak, cel jest "jeśli chcesz konkretny efekt, tu masz sposób" ale różnica jest taka że w rzeczywistości to nie wygląda w ten sposób. Po pierwsze jeśli chirurg zignoruje to co było w podręczniku, podejmie ryzyko i wykona inną operację niż sugeruje konsensus naukowy i efekt będzie powtarzalnie lepszy niż jego poprzedników, konsensus przyjmie to jako nową metodę. To czego się uczy to są podstaw oparte na pracy innych, na bazie których buduje się swoją pracę. W przypadku wizji katolickiej to tak nie działa, nawet jeśli po poznaniu co jest uznawane za grzech jakiś punkt uzna się za błędny i po zignorowaniu go można czynić więcej dobra to to dalej jest grzech.
Ach, kocham tego typu myślenie. "Nie mów ludziom, jak mają żyć". Czy mógłbym prosić o zastanowienie się nad takim poglądem?
Złe jest narzucanie się ludziom z mówieniem, jak mają żyć. To jest oczywiste. Ale po prostu mówienie ludziom, jak powinno się żyć? Czy to jest złe?
No, w takim razie rozwój jest zły. Bo cały rozwój ludzkości opiera się na mówieniu ludziom jak trzeba żyć. Dosłownie. Rodzice wychowują dzieci mówiąc, jak powinno, a jak nie powinno się żyć. Nauczyciele uczą dzieci, jak powinny, a jak nie powinny się zachowywać. Wreszcie wykładowcy na uczelniach uczą studentów, jak powinno się coś robić, aby osiągnąć pożądane rezultaty. I owszem, to jest wszystko to samo (dzieci, studenci, ludzie uczący się zawodu). To samo. Dlaczego? Bo ten fragment: "aby osiągnąć pożądane rezultaty" można dopisać do każdego z tych zdań.
Chodzi o to, że potem ani dzieci, ani uczniowie, ani studenci, ani kierowcy, ani chirurdzy, ani nikt, nie muszą żyć według tego, co im powiedziano na wykładzie czy w podręczniku. I mogą zrobić zupełnie inaczej. Efekt tego będzie po prostu taki, że efekt będzie niepożądany. Niewłaściwy. Zły.
Uczenie kogoś dobra to to samo, co mówienie mu, jak należy żyć - aby nasze działania miały dobre owoce. Oczywiście potem ta osoba może tego nie posłuchać. Ale w konsekwencji jej działania nie będą miały tylu dobrych owoców, ile mogłyby mieć.
Na tym polega dobro. I na tym polega uczenie go.
To nie mówienie ludziom, jak mają żyć jest złe. To jest KONIECZNE i bezsprzecznie dobre.
To zmuszanie ludzi bądź narzucanie się im z tym, jak mają żyć, może już być negatywne i złe. Czyli mieć złe owoce.
Po drugie spójrz na politykę. Kierunek w jaki kościół wpływa na politykę jest taki żeby nie było nawet możliwości wyboru czy chce się w to wierzyć. A nawet jeśli zignoruje sie to to dalej jednym z celów katolików jest nawracanie nie katolików. Żaden chirurg ani kierowca nie będzie przekonywać do zmiany ścieżki życiowej na taką samą jak on, komuś kto już i tak wybrał inną
A tego to już niezbyt rozumiem, bo konstrukcja gramatyczna jest osobliwa.
Chodzi Ci o to, że jest to narzędzie do dopasowania siebie do swojej wizji, a nie dopasowania wszystkiego dookoła do swojej wizji?
No to brawo, właśnie opisałeś katolicyzm.
No, także... Większość Twoich "różnic" to były wprost opisy katolicyzmu. Co każe mi się zastanowić, skąd bierzesz swój obraz tego "nauczania Kościoła" i czy chodzi Ci o współczesność.
Róźnice widzę taką że jeśli zostajesz katolikiem to dostajesz jedną wizję z góry którą możesz podążać lub nie. Nie zgadzanie się z jedną istotną częścią nie różni się od zaprzeczania każdej.
jeśli chcesz możemy zacząć sie bawić w definicję. Słowo lepszy to stopień wyższy od słowa dobry, oraz synonim słów właściwszy i korzystniejszy, gdzie żadne z tych słów nie jest w domyśle subiektywne. Ale nie ma to zbytnio znaczenia w tej dyskusji więc zostawmy to jako na marginesie.
Nie zgodzę się. W tym momencie to jest bardziej dyskusja o to kto jest wyznawcą danej religii, czy wyznawcą nazwiemy osobę która się tak nazywa, bierze udział w rytuałach danej religii, osoby które spełniają wszystkie cechy idealnego wyznawcy dyktowanego przez tę religię, osoby które poświęciły całe życie danej religii czy osoby przyjęte przez daną grupę "jako swój" bo każda z tych kategorii tworzy oddzielne grupy które w większości się nakładają ale nie idealnie. W momencie w którym katolikiem nazwiemy tylko osobę która spełni wszystkie punkty to tak, ale w każdej diecezji znajdziesz tylko kilku takich ludzi. Nie było by problemem znaleźć parafię w której nie ma ani jednego takiego człowieka, a prawdopodobnie nikt nie potraktował by cię poważnie a na pewno nie dosłownie gdybyś wszedł do kościoła w trakcie mszy i stwierdził że nie ma w nim ani jednego katolika.
Bardziej realistyczną definicją jest połączenie identyfikacji się jako katolik i bycie ochrzczonym. To są wymagania minimalne bo nie wyobrażam sobie sytuacji w którym ktokolwiek kto nie jest fanatykiem zaprzeczył komuś kto mówi "jestem ochrzczony i mam Boga w sercu więc jestem katolikiem"
to już czysta nadinterpretacja. Nie twierdzę że cała wiara jest oparta na interesowności, ale nie wszyscy katolicy są idealni więc nie można z góry zakładać że nie ma nikogo kto chodzi do kościoła tylko dla wizji nagrody w postaci nieba.
Ale pisząc to miałem raczej na myśli to że katolicyzm jest zbyt łatwy do przerobienia co widać po akcjach typu leczenie wiarą, albo i nawet po zachowaniu niektórych księży
nawet jeśli same w sobie doktryny katolickie nie wskazują bezpośrednio oni są źli to wykorzystywanie katolicyzmu jako pretekst do nienawiści jest zbyt pospolity żeby sie go wypierać. Widać to chyba najwyraźniej w kontekście p***filii i ludzi LGBT. Nawet jeśli konsensus jest odpowiednio "p****ilię trzeba karać" i "czyn jest zły a nie człowiek" to egzekwowanie go nie jest wystarczające
Łączę dwa bo odpowiedź jest identyczna. Nie da się praktykować nauki i wystrzegać się bluźnierstwa jednocześnie. Cała nauka polega na ciągłych próbach zanegowania tego co uznaję się za prawdę, znalezienia miejsca które to umożliwia i zastąpienia go teorią która na to nie pozwala. Połączenie religii i nauki zaczyna się od zanegowania religii, jeśli ta religia jest prawdą to odbije sie spowrotem.
z obserwacji. Nawet jeśli założenie i cele są dobre nie znaczy że wszystkie efekty też
znowu, cel rozmija się z efektem. Tak, cel jest "jeśli chcesz konkretny efekt, tu masz sposób" ale różnica jest taka że w rzeczywistości to nie wygląda w ten sposób. Po pierwsze jeśli chirurg zignoruje to co było w podręczniku, podejmie ryzyko i wykona inną operację niż sugeruje konsensus naukowy i efekt będzie powtarzalnie lepszy niż jego poprzedników, konsensus przyjmie to jako nową metodę.
Po drugie spójrz na politykę. Kierunek w jaki kościół wpływa na politykę jest taki żeby nie było nawet możliwości wyboru czy chce się w to wierzyć. A nawet jeśli zignoruje sie to to dalej jednym z celów katolików jest nawracanie nie katolików.
Róźnice widzę taką że jeśli zostajesz katolikiem to dostajesz jedną wizję z góry którą możesz podążać lub nie. Nie zgadzanie się z jedną istotną częścią nie różni się od zaprzeczania każdej.
Baturaj pisze:
Przepraszam, nie wyraziłem się precyzyjnie. Miałem na myśli: "W takim razie, jeśli to miałeś na myśli, to mylisz się co do katolicyzmu". Nie kontynuowałem już wątku semantyki ;)
Dlatego piszę "prawdziwy" katolik. Są różne stopnie katolicyzmu. Są np. katolicy kulturowi, którzy są ochrzczeni i uważają się za katolików, ale, cytuję, "co niedzielę do kościółka nie chodzą". Takich osób katolikami nazywać nie należy, bo z własnej woli i z pełną świadomością łamią podstawy bycia katolikiem. Wtedy nie jest istotne, za kogo się uważają. Jest to sytuacja inna niż ktoś, kto ze swoich pojedynczych słabości, np. lenistwa, raz na jakiś czas nie pójdzie do kościoła w niedzielę, ale potem się nawróci, wyspowiada i dalej będzie chciał, chociaż przez chwilę, być prawdziwym katolikiem. Taka osoba prawdziwym katolikiem jest.
Tak więc pisząc to, co napisałem, miałem na myśli, że ideą katolicyzmu jest to, żeby nie wierzyć po to, "że chce się do nieba". Bo rozmawiamy teraz o ideach, nie o tym, jak ludzie te idee łamią. Rozmawiamy o rzekomych różnicach w idei wiary Mijaka i idei wiary Kościoła Katolickiego. Co sam wyraźnie zaznaczyłeś, mówiąc o nauczaniu Kościoła, a nie o zachowaniu katolików. Teraz starasz się za to przenieść ciężar tematu dyskusji na zachowania wiernych, co nie jest tematem rozmowy i nie jest tym, na co odpowiadałem. Jest to poważny problem i proszę Cię, żebyś to zauważył. Właściwie cała Twoja odpowiedź jest tak skonstruowana, także w zasadzie nie musiałbym pisać nic więcej.
Ale napiszę skrótowo:
To nie nadinterpretacja, tylko odpowiedź na Twoje własne słowa. Pisałeś wyraźnie o nauczaniu Kościoła, a nie o zachowaniu członków Kościoła.
Proszę, zauważ fakt, że niemożliwym jest, byś z tego się wykaraskał semantycznie, i tutaj musisz przyznać, że piszesz teraz o dwóch różnych rzeczach, a moje odpowiedzi były słuszne. Bo mówiły o tym, o czym sam napisałeś: o nauczaniu Kościoła. Nie o zachowaniu jego wiernych.
"Leczenie wiarą"... Akurat to nie jest argument. Prośba do Boga, aby kogoś uzdrowił jest takim samym wyrazem wiary, jak wiara w zmartwychwstanie, i nie jest żadnym wyrazem dewocji, fanatyzmu czy antynauki.
Ten sam przypadek całkowitej zmiany tematu rozmowy. To, o czym mówi katolicyzm, a co robią ludzie uważający się za katolików to dwie różne sprawy. Nie możesz oceniać doktryny katolicyzmu (czyli nauczania Kościoła) na podstawie tego, jak zachowują się katolicy. To tak jakbyś oceniał zasady diety XYZ na podstawie osoby, która twierdzi, że stara się żyć w zgodzie z dietą XYZ, ale w paru punktach świadomie ma gdzieś, co ta dieta mówi i robi, co chce. Taki sam przypadek jest z tematami LGBT i pεdofilii wśród katolików.
Jeśli powiesz: "no ale ja nie oceniałem idei katolicyzmu tylko właśnie zachowanie katolików" - nieprawda. Oceniałeś ideę katolicyzmu, bo sam napisałeś "nauczanie Kościoła". Jeśli się pomyliłeś i nie to miałeś na myśli, to przyznaj to, proszę, i zapomnimy o sprawie.
Tylko w takim wypadku powinieneś był porównać zachowanie katolików do zachowania osób wierzących w to, co Mijak. Bo porównywanie idei do wiernych innej idei, zamiast wiernych do wiernych a idei do idei, jest błędem - do niczego nie prowadzi. Porównywać powinno się dwie rzeczy na tym samym poziomie.
Chyba nie przeczytałeś ze zrozumieniem. Napisałem, że bluźnierstwem nazywamy przypadek powiedzenia czegoś niezgodnie z Prawdą. Ale nie napisałem, że bluźnierstwem jest próba dowiedzenia się, czy to coś, co uznaję za Prawdę, Prawdą jest. A taką próbą jest sceptyczne podważenie tej Prawdy, by spróbować dowiedzieć się, czy da się ją podważyć. I katolicyzm nie tylko nie nazywa tego bluźnierstwem, ale wręcz do tego zachęca. Moja teoria o tym, że Twój obraz katolicyzmu rozmija się z rzeczywistością jest więc prawdziwa. A szkoda. Powinieneś wypowiadać się o czymś dopiero wtedy, kiedy wiesz, jakie to naprawdę jest.
(Twój opis nauki jest także nieco wykrzywiony. Nauka polega na opisywaniu zjawisk jak najdoskonalej w świetle posiadanej obecnie wiedzy - to jest definicja teorii naukowej. Nauka nie działa tak, że mówisz "ej, dobra, tutaj teorię ewolucji możnaby podważyć, więc od teraz musimy znaleźć teorię, która nie ma takich elementów". Samo posiadanie miejsca, które mogłoby posłużyć do podważenia danej teorii, nie dyskwalifikuje danej teorii. Dyskwalifikuje ją dopiero odkrycie nowych faktów, które będą w stanie tę teorię podważyć, i dopiero wtedy się ją podważa i zmienia)
No, kolejny raz mówię: cały czas piszesz o czymś innym niż wtedy napisałeś, i niż to, na co ja odpowiadałem. Twoje obserwacje dotyczą zachowań samych ludzi uważających się za katolików, nie idei katolicyzmu, o której napisałeś na początku i na co odpowiadałem. Bo właśnie o założeniach na początku pisałeś. Ponownie: Jeśli się pomyliłeś i nie to miałeś na myśli, to przyznaj to, proszę, i zapomnimy o sprawie, chociaż i w takim przypadku pojawiają się ogromne wątpliwości, bo porównałeś ideę do wiernych innej idei.
Brawo, właśnie opisałeś to, w jaki sposób działa rozwój idei katolicyzmu.
Bo uwaga, katolicyzm nie twierdzi, że już teraz jest idealnym wyznacznikiem moralności.
Nie będzie prawdopodobnie do końca świata.
Ale będzie do tego dążył.
Dlaczego Katechizm Kościoła Katolickiego (będący najprostszym wyznacznikiem bycia katolikiem) się zmienia? Bo ludzkość się zmienia. Mentalność się zmienia. 3000 lat temu normą było mordowanie cywilów na wojnie czy traktowanie jeńców jak zwierzęta. Teraz to normą nie jest. To samo z katolicyzmem. Dlaczego zapis o karze śmierci został w KKK zmieniony kilka lat temu? Bo ludzkość już dorosła do takiej zmiany. Ludzkość dojrzewa do coraz doskonalszej moralności. Ale interpretację tego powinno się powierzyć ludziom, którzy zajmują się tym całe życie. A jeśli ktoś, uwaga, jako "szeregowy" wierny, uważa, że jakiś punkt w KKK należy zmienić, to może wejść w dialog z Watykanem i zaproponować tę zmianę, podając oczywiście konieczne uzasadnienie. To podobny proces do procesu proponowania nowych wniosków naukowych, który opisał chociażby Sci-Fun w swoim Krótkim Filmie na YT.
W każdym razie: łapiesz tutaj nieco za słówka. A raczej operujesz truizmami. No jasne, że to, czego czasem kogoś uczymy, rozmija się ze słusznością bądź z prawdą, mimo że myślimy, że tak nie robi. Ale co z tego? Zawsze są takie sytuacje. Ale czy oznacza to, że powinniśmy przestać to mówić? Że powinniśmy przestać mówić ludziom, jak żyć dobrze, a jak żyć źle? Oczywiście, że nie.
Operujesz na truizmie, który nic nie zmienia. Truizm ten mówi: "nasze rozumienie dobra zmienia się i ewoluuje wraz z historią". Ale to niczego nie zmienia, bo nadal nie znaczy to, że powinniśmy przestać mówić ludziom, jak powinno się żyć. Rodzice nadal powinni mówić to dzieciom, a moraliści dorosłym. A księża i katecheci wiernym. Gdybyśmy tego wszystkiego zaprzestali, to właśnie tę ewolucję byśmy zatrzymali. Co byłoby przecież złe, bo powinniśmy dążyć do coraz większego dobra na całym świecie.
Pierwsze zdanie to bzdura. Kościół nie popiera ani nie popierał państwa które narzuca prawem wyznawanie katolicyzmu. Wręcz przeciwnie, papieże wielokrotnie pisali, że jest to okropny pomysł, nawet ostatnio Franciszek. Bo katolicyzm powinien iść z serca, z własnej woli, a nie z przymusu.
I nie pisz mi "ale niektórzy biskupi bla bla" - jak piszę, mówię tutaj o tym, o czym sam zacząłeś mówić: o nauczaniu Kościoła, czyli o idei katolicyzmu. Nie o tym, jak się ktośtam zachowuje.
A jeśli chodzi o nawracanie: ono też ma reguły. Nie można nikogo nawracać siłą ani innym rodzajem przymusu, czy to fizycznego, czy psychicznego. Wynika ono z troski o innych ludzi. Tak jak ten chirurg by powiedział koledze: "Ej, wiesz, ostatnio wyszły nowe badania naukowe, które mówią, że może powinniśmy przeprowadzać operację trzustki w nieco inny sposób, uważam, że powinieneś tam zerknąć, bo według mnie to naprawdę pomoże nam uratować więcej ludzi". Ale jeśli ten kolega odpowie "E tam, dopóki mi tego nie rozkażą z góry to nadal robię tak jak dotychczas", to ten pierwszy chirurg nie będzie mu się narzucał i nachodził go w nocy czy wydzwaniał, ani też go nie pobije. Prawda?
I tutaj znów mamy wpływ różnicy między wiarą, a wiedzą. My wierzymy że idea wiary katolickiej jest słuszna, z wielu wewnętrznie logicznie spójnych powodów. Ale w żadnym wypadku nie jesteśmy zobligowani do bezmyślnego wierzenia w to. Mamy prawo pytać, wchodzić w dialog, zastanawiać się, czy to ma sens (nadal wierząc. Można przecież próbować coś podważyć, wierząc, że się to nie uda. I nie, nie ma ryzyka efektu potwierdzenia, o ile tylko ta wiara jest gdzieś tam, z tyłu głowy, i nie wpływa na naszą ocenę danych. Katolik winien być gotowy na to, aby porzucić katolicyzm, jeśli okazałoby się, że wiara w niego jest niezgodna z Prawdą, ale jednocześnie wierzyć, że to się nigdy nie stanie. Zresztą, podstawowe Prawdy Wiary katolicyzmu są raczej niemożliwe do podważenia, bo dotyczą spraw Absolutnych, więc mówimy tu o pośrednich prawdach wiary). Wiara Mijaka ma to samo. Tam wierzysz w boginię romantycznej miłości. Zaprzeczenie temu, że ta bogini jest boginią romantycznej miłości, nie różni się zasadniczo od zaprzeczenia samego istnienia tej bogini. Bo ta wiara także ma swoje konkretne swego rodzaju dogmaty, choć ma ich mniej niż katolicyzm. Ale i tu, i tu, można, a nawet należy samodzielnie myśleć i wyciągać wnioski.
I w ogóle to w tym ostatnim punkcie poruszyłeś z powrotem temat samej idei katolicyzmu, a już nie zachowania jego wiernych. Co każe mi się zastanowić, czy być może nie chociaż po części świadomie pożonglowałeś sobie tym, o czym niby jest rozmowa - o idei katolicyzmu (czyli nauczaniu Kościoła), czy o jego wiernych.
Taka postawa jest zwalczana jako niebezpieczne herezje przez osoby reprezentujące autorytet Kościoła - księży, katechetów, a nawet autorów podręczników do religii.
biorąc pod uwagę kto ustala kryteria szkolenia księży i katechetów
W sumie zabawniejsze jest to, że znam antyteistów chwalących Kościół za skuteczne zwalczanie przejawów duchowości w społeczeństwie.
Baturaj pisze:
Dodatkowo: jest mnóstwo księży i podręczników które nie głoszą takich dziwnych semantycznych parkourów, którzy rozumieją, że logiczne myślenie też trzeba w sobie rozwijać.
(...)
Ja tam słucham i czytam księży, którzy w większości rozumieją co i jak i jak się ma rozum do wiary, którzy starają się w tym kształcić sami siebie (tak jak każdy powinien) i to widać. Takich jest naprawdę mnóstwo.
Baturaj pisze:
Niestety, wielu nadal jest księży i innych głosicieli którzy nie rozumieją idei rozwoju logiki w swoim myśleniu i nawet tym, co głoszą na kazaniach przeczą czasem KKK.