Sny te śniły mi się gdzieś od pierwszej klasy podstawówki do klasy 6.
No więc w pierwszym śnie szczęśliwy szedłem moją ulicą. Nagle pojawiam się w korytarzu i siadam obok lustra. Z poooju babci wyłania ogromna złowieszczo się śmiejąca czaszka która nagle polecisła w moją strone i się obudziłem. Następne sny to było to samo, ale w innych miejscach (szkoła, jakieś losowe miasto, opuszczone miejsca itd). Po paru snach zacząłem uciekać przed czaszką ale ona i tak mnie doganiała.Zacząłem walczyć z nią w śnie w szkole. Gdy się pojawiła, wziąłem doniczkę z parapetu i nagle sufit podniósł się o nakieś kilkadziesiąt metrów, a ja mogłem do niego skakać. Po rozwaleniu czaszki przyleciala następna, i sie obudzilem. Charakterystycznym punktem był krótki, upiorny i straszny dźwię zazwyczaj na organach oraz pochmurna pogoda. Najbardziej zapadł mi w pamięć sen, gdzie po zejściu z pokoju podczas bezchmurnej pogody w salonie za oknem bylo pochmurno, a daleko bylo slychac burze. Moja mam siedziala przy komputerze i cos robila, nie reagujac na mnie. Nagle z rogu pokoju wyrosla ta czaszka. Zacząłem się z nią miotać, wołając mame o pomoc, ale ona nie reagowała. W koncu czaszka mnie dopasla i sie znowu obudzilem. Wszystkich snow bylo kilkadziesiat.