Argument często używany przez ateistów i innych krytyków wiary katolickiej.
Najczęściej pojawia się w formie pytania - "czy Bóg może stworzyć kamień, którego nawet on sam nie będzie w stanie podnieść?". Niezależnie od odpowiedzi, wniosek jest jeden - "w takim wypadku nie jest wszechmogący".
Moim zdaniem ten argument jest nadużywany i da się łatwo obalić na wiele różnych sposobów. Pytanie tylko, który z tych sposobów jest najbardziej katolicki.
Ale od początku.
Skąd wiadomo, że Bóg jest wszechmogący? Oczywiście w Biblii jest bardzo dużo wskazujących na to cytatów, ale ich interpretacja nie jest wcale oczywista i przez wieki stanowiła nie lada zagwozdkę dla katolickich uczonych i filozofów.
Wyobraź sobie na przykład superbohatera, którego moc pozwala bez względu na wszystko pokonać wszystkich innych wojowników we wszechświecie. Nie potrafi nic tworzyć, nie potrafi uzdrawiać ani wskrzeszać zmarłych, ale w walce nikt nie może się z nim mierzyć. Czy nazwałbyś go wszechpotężnym? Nie, raczej niezwyciężonym. Ale czy ojcowie kościoła w ogóle myśleli w takich kategoriach, żeby odróżniać te pojęcia? Myślę, że w odpowiednim kontekście określenie takiego superbohatera tym mianem mogłoby być uzasadnione.
Ale gdyby nawet uznać, że to nie wystarczy, że nikt nie nadużyłby tego słowa w taki sposób - teraz wyobraź sobie pisarza, który w swojej głowie kreuje świat, postacie i wydarzenia. Cokolwiek napisze, w jego fikcyjnym świecie to się stanie. Czy w tym świecie ten pisarz jest wszechpotężny?
W pewnym sensie tak, ale przecież nie do końca. Jego umysł ma pewne ograniczenia. Choć stanie się wszystko co wymyśli, to nie może wymyślić wszystkiego. Niby jest wszechpotężny, ale pisarz z lepszą wyobraźnią i zdolnościami byłby potężniejszy.
Więc czy określenie „wszechpotężny” w odniesieniu do takiego pisarza jest uzasadnione?
Czy gdyby Bóg był na takim – ale już nie wyższym – poziomie mocy, byłby godzien miana Boga Wszechmogącego, czy jeszcze nie?
Pytania te kieruję zarówno do zwolenników wiary katolickiej, jak i jej przeciwników.
Podejrzewam, że katolicy powinni postrzegać Boga jako istotę w fundamentalny sposób doskonalszą od hipotetycznego „człowieka piszącego nasz świat” - nawet gdybyśmy uznali tego człowieka za największego geniusza wszech czasów - ale na czym ta wyższość dokładnie polega?
Czy Bóg ma pełną kontrolę nad swoim umysłem i swoimi pragnieniami? A jeśli tak, to jak pogodzić to z tym, że Bóg z definicji może pragnąć tylko dobra?