Ostatnio zacząłem myśleć nad pewnym założeniem chrześcijaństwa; otóż ludzie rodzą się grzesznikami, a grzech ten może zmyć chrzest. Ale co potem?
Jeśli ten świat jest gorszym od "nieba" to naturalną taktyką jest jak najszybszy awans do nieba; ale: Niebo można osiągnąć dopiero po śmierci tzn. jego pozytywne skutki.
Z tego wynika że szybka śmierć (zaraz po chrzcie ale przed nabraniem bagażu innych grzechów) daje największe szanse na życie wieczne (paradoks);ale: samobójstwo to cieżki grzech. Pojawia się niemożność panowania nad swoim życiem lub jego brakiem = brak wolnej woli? Ale nie o tym.
Sumując: chrześcijanin chce umrzeć, ale nie może przyłożyć do tego ręki - niema prośba. Dalej potępienie przez społeczeństwo, bo przecież żaden z nich nie może pochwalić samobójstwa = zamknięty krąg cierpienia.
Wszystko to z założeniem prawdziwości dogmatów religijnych.
Można zrobić z tego nawet zabawny żart: co można zrobić z dzieckiem? Rozwal jego głowę na chodniku!
Prawdziwym żartem była rzekoma śmieszność tego żartu.