Jednym z często pojawiających się zarzutów ze strony osób niewierzących wobec chrześcijan jest problem istnienia zła. Jeśli istnieje Bóg, który jest jednocześnie wszechmogący i miłosierny, to dlaczego na świecie jest aż tyle cierpienia?
Choć chrześcijanie próbują wyjaśnić ten - pozorny ich zdaniem - paradoks, żadne z tych wyjaśnień nie jest przekonujące dla sceptyków, Bóg zawsze wydaje się być okrutny i obojętny na ludzkie cierpienie, które przecież mógłby ukrócić bez żadnego wysiłku.
Ale co, jeśli boska wszechmoc ma jednak ograniczenia inne niż te, które sam na siebie nałożył? Co jeśli jego moc sprawcza przewyższa wielokrotnie moc sprawczą wszystkich innych istot we wszechświecie (lub nawet tylko w osiągalnej dla naszych dusz części wszechświata), ale jednak nie jest nieskończona? Co jeśli każda boska interwencja wiąże się z ogromnym wysiłkiem i kosztem?
To nie tylko rozwiązywałoby wiele paradoksów związanych z omnipotencją, ale też wyjaśniałoby wiele moralnych nakazów i zakazów.
Jeśli dzieci poddane aborcji trafiają od razu do Nieba, to jaką krzywdę im wyrządzamy poprzez aborcję? Żadną, ale w ten sposób zużywamy boską moc, która powinna być zachowana na coś bardziej pożytecznego. Tak samo z przykazaniem "nie wzywaj imienia Pana Boga swego nadaremno".
Jednocześnie nie umniejszałoby ani trochę ludzkiej potrzeby wiary w Boga. Do zbawienia duszy i stworzenia świata jest potrzebna ogromna moc, ale wcale nie musi być to moc nieskończona. Jest to jednak moc i tak znacznie większa, niż jakakolwiek ludzka dusza będzie kiedykolwiek potrzebować lub jaką mogłaby znaleźć gdziekolwiek indziej.
Co jeśli Bóg nie pozwala na istnienie zła, które mógłby usunąć w jednej chwili, w imię jakiegoś niezrozumiałego planu, tylko walczy z nim ze wszystkich sił, ale nawet dla Niego jest to ciężka walka?
Nie mówię, że w takiego Boga wierzę. Ale w takiego Boga mógłbym uwierzyć. Czy taka ograniczona interpretacja boskiej wszechmocy naprawdę jest jednoznacznie sprzeczna z Biblią?