Te pytania kieruję w głównej mierze do chrześcijan wszelkich wyznań (nawet lepiej by było gdyby różne strony się wypowiedziały)
1) Co sądzicie o dialogu ekumenistycznym i czy jest on potrzebny?
2) Czy jest to realne w praktyce?
Osobiście jestem za utworzeniem jednego, powszechnego, apostolskiego Kościoła. Uważam że nawet był by to dobry pomysł.
Jednakże czy to realne? I tu się zaczynają schody. Ludzie z różnych powodów nawet małych pierdół tworzą nowe odłamy np. kościół anglikański powstały po to, aby król Anglii mógł się rozwodzić kiedy chce (wiem, że bardzo uprościłem, ale chodzi przykład). Zawsze, ale to zawsze znajdzie się wypi**dek, który zaburzy ład i porządek. Więc ten pomysł jest trochę utopią, bo z założenia jak najbardziej, ale wykonanie sprawi nie małe trudności.
A wy co o tym myślicie?
PS. Wiem kochani niewierzący, że dla was ogólnie religia jest durna, nie musicie więc o tym wspominać
W sensie nie istnieję jedna dobra filozofia dla wszystkich typów ludzi, więc też dlatego praktycznie nie możliwe jest funkcjonowanie religii na dużą skale w jednej odłamię, no chyba że ta odmiana będzie pozwalała na dowolną własną interpretację danej religii.
W Europie Bóg to Jahwe. W Indiach Bóg to Wisznu. Nie przeskoczysz tego.
A Dracusowi chodzi o denerwowanie uczciwych ludzi.
Ekumenizm jest dobry.
Ale w nim możnazwyciężyć narzucają własne zasady.
Trochę na temat, a trochę nie. Ale fajne
Joseph Campbell w "Potęga mitu" podaje anegdotkę, że był raz na spotkaniu międzyreligijnym chrześcijan z hinduistami. Spotkanie skończyło się mniej więcej tak, że kapłani chrześcijańscy zaczęli wdawać się w ostre teologiczne dysputy z kapłanami hinduskimi, natomiast mnisi chrześcijańscy perfekcyjnie dogadywali się z mnichami hinduskimi.
Campbell zinterpretował to tak, że mnisi, jako, że pełnili mniej "urzędowe" role mogli bardziej skupiać się na istocie Boga, niż na mniej istotnych dogmatach i konwenansach wynikających z kultury, przez co lepiej udawało im się mówić o tym samym.
Właściciel
Zarąbista anegdotka, Goniec. Serio.
W sumie ma sens, bo głównym grzechem wiary jest właśnie administracja i narzucane zasady.
Wiara to taka filozofia ze zbędnymi dodatkami niszczącymi jej piękno.
Ewakuuj się z tąd z tym new agem, proszę
^^^^^^^^^
>argumentum in terrorem xD
W sumie nie rozumiem podobieństwa między mną a jakimiś dziwnymi sekciarzami ściągających pracę domową od Buddy xD
Chodziło mi o "każdy sobie niech wierzy w co chce na swoich warunkach i zasadach", co wypacza Boga.
Ja to bym raczej odrzucił tą mistyczną część religii i zostawił tylko filozofię, bo to jedyna wartościowa część. Religia to po prostu spaczona filozofia.
W sensie na to, że filozofia i religia to właściwie jedna rodzina?
Czy może to, że ludziom zaczyna odbijać szczególnie wtedy kiedy jakaś mistyczna istota, albo siłą narzuca nam tą filozofię przez co ludzie często zapominają o co tak właściwie w tej filozofii chodzi?
No to właśnie udowodniłeś tylko że to ni jest do końca jedna rodzina Znawco drogi.
Pytanie tylko, co zdarza się częściej:
1) Człowiek zajmuje się filozofią i dzięki niej dąży do idealnej moralności, ale odbija mu przez religię i zapomina o co w tej filozofii chodzi.
2) Człowiek zupełnie nie interesuje się filozofią i moralnością, więc nie może zapomnieć czegoś o czym nigdy nie miał pojęcia, a religia zmusza go do przyjęcia chociaż tych podstaw, które wystarczają by nie być skrajnym sku**ysynem.
Myślę że choć pierwsze bardziej dostrzegamy i każdy taki przypadek jest dla nas, filozofów, bardzo bolesny, drugie zdarza się dużo częściej, przez co walka z religią przypomina trochę walkę ze szczepieniami ze względu na ryzyko powikłań poszczepiennych.
Tyle, że te podstawy często robią z niego próżnego sku*wysyna.
Jak dla mnie każda filozofia która zakłada, że jest najlepsza dla wszystkich jest bezwartościowa sama w sobie, a religia często dodaję jeszcze więcej takich głupot.
Czemu od razu bezwartościowa? Bo trafia do wszystkich i jest przeznaczona dla wszystkich bez dyskryminacji innych grup?
Ta sama filozofia nie może uszczęśliwić każdego człowieka, bo każdy jest inny.
No chyba, że filozofia w stylu "niech każdy robi co chcę", ale tego nie można nazwać narzucaniem stylu bycia.
Tyle że dobro =/= szczęście
Poza tym ty Także narzucasz swój światopogląd, a konkretnie te IMO bzdury typu "powinniśmy się w życiu kierować do szczęścia“ XD
Dobro == Szczęście
Kiedy myślisz, że robisz coś dobrego dobrze się z tym czujesz. Szczęście to coś więcej niż trochę dopaminy będącej skutkiem działania według instynktu. Szczęście może sprawiać również poświęcenie, idee, czy nawet ból, są różne odmiany szczęścia.
Jastrząb, uważasz, że gdyby wszyscy ludzie na świecie byli szczęśliwi, to nie byłoby dobro?
Znawca, ja się wcale nie czuję dobrze robiąc coś dobrego. Szczęście to tylko uczucie. Świadomość postępowania właściwie to co innego. Mogą iść w parze, ale nie muszą.
Wtedy to bym po prostu zakceptował swoją śmierć. Prędzej czy później i tak umrę i nie cenie swoje życia bardziej niż 4,000,000,000 ludzi
No i nie wszystko jest takie zerojedynkowe. Różne aspekty jednego zjawiska mogą powodować kilka reakcji naraz. Poza tym człowiek nie zawsze podejmuję dobre decyzję.