Od jakiegos czasu zastanawiam sie nad w/w pytaniem.
Mimo pewnych sympatii (a bardziej nostalgii) postaram sie byc obiektywnym.
Bo... tak jak punk istnieje jakos od czterdziestu lat, tak co najmniej od dwudziestu (poczatek nowego tysiaclecia) mowi sie o jego smierci. I bylo to pie**olenie, bo mimo wszystko przez ten czas zespoly sie reaktywowaly, powstawaly nowe no i co najwazniejsze - mozna bylo spotkac punkow na ulicach.
Jakby na to nie patrzec, punki byly jedna z tych grup, ktore w ogromnej wiekszosci skladaja sie z niewyksztalconej masy bez przyszlosci. To sie nie zmienilo, powiedzialbym, ze jest z tym nawet gorzej.
Tylko klasa robotnicza przeniosla sie z produkcji na uslugi.
Mieszkajac przez dluzszy czas w Lodzi pare razy spotkalem sie z legendarnymi "Punkami z Piotrkowskiej". I tak jak ogolnie pluje na tych brudasow, bo jedyne co robia to dra ryja i sepia o hajs tak raz na rok bylo przyjemnie pogadac z typem, ktory tym zyje.
Jednym z problemow moga byc stare zespoly - niektore obchodzily juz 35lecia, wiec patrzenie na szescdziesiecioletnich dziadow na scenie jest bardziej zalosne niz zabawne, ale jak napisalem wczesniej - nowe zespoly wciaz powstaja.
Zmierzam do tego, ze jest kilka takich stalych subkultur, ktore mozna spotkac na ulicach. Dresy siedzace pod blokami nie roznia sie za bardzo od punkow; i jeden i drugi jest tepym ch*jem bez wyksztalcenia, ktory nie ma szans na poprawe swoich warunkow zyciowych. Ale troche mnie smuci, ze ci drudzy znikaja.
Oczywiscie, moze byc to przyklad "ewolucji" - sladu po takich Modsach nie ma juz od kilkudziesieciu lat.
Cholera, jakos nie moge przejsc do puenty.
Po prostu staram sie doszukac powodu. Hasla, ktore punksi przedstawiali sa dalej aktualne, zwlaszcza w Polsce. Koncerty, bojki i chlansko - czego wiecej moze chciec dwudziestoletni chlopak bez przyszlosci?
Łatwiej mi będzie to rozwinąć w dyskusji...