Serial Ojciec Mateusz to tak naprawdę sprytna propagandówka. Typowy przebieg odcinka wygląda tak: jest jakaś zbrodnia. Policjanci zdobywają jasne, niepodważalne dowody, że przestępstwa dokonała jedna osoba. Księdzu Mateuszowi coś zawsze nie pasuje, nie wierzy, że przestępstwa dokonała ta osoba. Na koniec okazuje się, że miał rację, pomimo że dowody były przeciwko niemu.
Może to zaszczepić myśl w odbiorcach, że dowody nie są ważne, liczy się przeczucie i wiara.
Tak jak w przypadku istnienia Boga. Co z tego, że nie ma żadnych naukowo potwierdzonych dowodów na jego istnienie, przecież liczy się przeczucie i wiara, tak jak w Ojcu Mateuszu.
Nie, nie liczy się. Z drugiej strony można Mateusza porównać do osoby, która właśnie szuka dowodów na obalenie fałszywej tezy.
Z tym, że jest on księdzem. Czyli z góry akceptuje istnienie Boga bez żadnego dowodu. Zupełnie jak w przypadku niewinności przestępcy. Czyli skoro zawsze ma rację z przestępcami, to z Bogiem też musi!!!
To jest błędny sposób rozumowania. W prawdziwym życiu pewnie nie miałby takiej skuteczności, a dowody są ważniejsze od jakichś tam przeczuc, mitów czy wiary.
Ale jedno udaje się dobrze w tym serialu. Mateuszowi na koniec udaje się zdobyć dowody na niewinność i dopiero wtedy może stwierdzić niewinność, nie dopóki mu się wydaje. Tak samo powinno być z istnieniem Boga.