Jako "skrajny" liberał, a więc zwolennik legalizacji w prawie każdym przypadku, kilka razy spotkałem się z takim argumentem:
Jeśli pozwoli się komuś zaspokajać chęci wywołane przez zaburzenia psychiczne, to one się tylko pogłębią i w końcu osiągną poziom niebezpieczny dla wszystkich dookoła.
Dlatego należałoby zawsze zakazywać pewnych zachowań i poddawać takie osoby - mające silne obsesje, fetysze lub uzależnienia - przymusowej psychoterapii.
No i jakoś nigdy te argumenty nie wydały mi się przekonujące.
Ale że ta grupa jest taka cudowna, wyjątkowa i kochana - udało wam się skłonić mnie do poważniejszego rozważenia takiej hipotezy, że mogę się w tej sprawie mylić.
Postaram się wyjaśnić wam mój tok rozumowania.
1) W przypadku uzależnienia od twardych narkotyków - poddawanie się temu uzależnieniu faktycznie może prowadzić do zachowań niebezpiecznych dla otoczenia.
Ale nie jest to skutek bezpośrednio poddawaniu się uzależnieniu, tylko skutek używania substancji, od których dana osoba jest uzależniona.
Dlatego nie może to być argumentem za przymusową terepią przy uzależnieniach od rzeczy, które same w sobie nie są szkodliwe.
2) W przypadku zaburzeń psychicznych, które nieleczone prowadzą do zachowań niebezpiecznych dla otoczenia - przymusowe leczenie także jest uzasadnione.
Ale zazwyczaj dotyczy to takich zaburzeń, które już w łagodniejszej wersji są jednoznacznie szkodliwe lub uciążliwe dla innych ludzi - po prostu w mniejszym stopniu, niż w bardziej rozwiniętej wersji.
Raczej nie stosuje się przymusowego leczenia w przypadku zaburzeń zupełnie nieszkodliwych dla otoczenia, bo szanse, że przekształcą się w coś szkodliwego, są zbyt małe.
3) To, co jest uznawane za chorobę, a co nie, często zależy po prostu od tego, co jest bardziej społecznie akceptowane.
Nie znam żadnego powodu, żeby zakłądać, że na przykład oglądanie hentai z postaciami dzieci lub zwierząt będzie bardziej wyniszczać psychikę pedofila lub zoofila, niż gniecenie szmacianej piłeczki będzie wyniszczać psychikę człowieka uzależnionego od gniecenia szmacianej piłeczki - a tego drugiego prawie nikt nie będzie chciał z tego powodu wysyłać na przymusową terapię.
4) Teoretycznie da się "wyleczyć" człowieka z jakichkolwiek upodobań, zachowań, poglądów itp. Granica między terapią, a praniem mózgu jest bardzo cienka - zwłaszcza, jesli ta terapia jest przymusowa.
Nawet jesli w pojedynczych przypadkach może to być korzystne, to nie powinno się dawać władzom państwowym takiego aparatu.
5) Nawet gdyby przyjąć, że wyleczenie danego zaburzenia jest korzystne w 100% przypadków, to zawsze wiąże się to ze sporym kosztem i wysiłkiem - nie tylko dla zatrudnionych w tym celu specjalistów i opłacających ich podatników, ale - przede wszystkim - dla osoby poddawanej tej terapii. Być może w niektórych przypadkach taka osoba straci mniej czasu i energii na terapii, niż straciłaby na poddawaniu się swoim popędom - ale nie sądzę, żeby tak było w każdym przypadku.
6) Wyznaję model psychologiczny, w którym człowiek ma "ograniczony zapas wolnej woli". Jeśli korci go do jakiegoś zachowania, ale uważa, że jest złe - może się od niego powstrzymać, ale później przez jakiś czas będzie mu trudniej się powstrzymywać od innych złych zachowań.
I choć można "trenować" siłę woli, aby powiększyć ten "ograniczony zapas", to zwykle jednak rozsądniej jest go zachowywać na powstrzymywanie tych zachowań, które faktycznie mogłyby kogoś skrzywdzić, a nie powstrzymywać się od czegoś tylko po to, żeby sobie udowodnić, że można.
Czy jakiś student psychologii mógłby mi podać dane potwierdzające lub obalające ten model?
Albo wcześniejsze punkty?