To dość duże rancho należące Do Pana Andersona. 47 letniego bogatego hodowcy bydła, biegusów i kilku innych gatunków zwierząt. Samo rancho to kilkaset kilometrów kwadratowych stepów i pustyni. Aby dotrzeć z najbardziej wysuniętego na południe punktu do punktu wysuniętego na północ trzeba jechać 12 godzin. Kilka kilometrów od wschodniej granicy znajduje się kilka budynków przypominających wioskę. Wśród nich jest dom Pana Andersona, stajnia dla koni, magazyn i 4 domy dla niewolników i pracowników. Na ranchu pracuje trzynastu kowbojów, ośmiu najemników, dziewięciu niewolników i trzech ich nadzorców. Niewolnicy to cztery Mivvockie kobiety, jeden Amaksjanin i czterech Ubairgów.
Rancho ma sporo problemów w związku z grupą Amaksjan ukrywających się w okolicy, atakują pracowników i zabijają bydło.
Randal Clark jechał konno w stronę kilku budynków na horyzoncie.
Właściciel
Ano, jechałeś, tego nie można było poddać w wątpliwość, a do tego z każdą chwilą byłeś coraz bliżej.
Właściciel
Bez przeszkód trafiłeś pod bramy rancha, jednakże tam zaczęły się problemy w postaci dwóch najemników, rzecz jasna rasy ludzkiej, z czego jeden uzbrojony był w dwa dobyte rewolwery, a kolejną parę miał zatkniętą w kaburach za pasem, zaś drugi dysponował klasyczną dubeltówką. Obaj celowali do Ciebie ze swego oręża i w końcu rewolwerowiec przemówił:
- Kim jesteś i czego tu szukasz?
- Randall Clark. Pan Anderson wynajął mnie żebym zajął się tymi Amaksjanami z którymi nie możecie sobie poradzić. - powiedział z nutką kpiny w głosie - Bo jak mniemam jesteście najemnikami?
Właściciel
- Nie, ku*wa, piekarzami. Nie widać? - warknął ten sam, wyraźnie zirytowany, ale nie samym pytaniem, tylko tym, że w wątpliwość poddałeś ich zdolności, nawet jeśli słusznie.
- Wyglądacie nawet jak twardziele. Ale nie każdy uzbrojony gość to najemnik.
Właściciel
Czując, że ten słowny pojedynek niedługo zostanie wzbogacony o pięści, broń białą i palną, za co potrącono by im dotkliwe z pensji, ostatecznie zrezygnowali i pozwolili Ci wjechać do środka.
Natychmiast po wjechaniu rozejżał się szukając Pana Andersona. Jeśli go nie zobaczył zapytał o jego miejsce pobytu pierwszą napotkaną osobę.
Właściciel
Najprościej byłoby zapytać od razu najemników, bo nie dość, że nigdzie go nie widziałeś, to po prawdzie nie miałeś pewności, który to. Na dodatek nikt nie był zbyt chętny udzielać Ci odpowiedzi, głównie dlatego, że każdy zajęty był pracą.
Z niechęcią zawrócił konia i wrócił do "najemników" pilnójących bramy
- Przepraszam że truje wam jeszcze dupe, ale muszę zapytać: Czy wiecie gdzie może być wasz, a właściwie nasz szef?
Właściciel
- Z tego co wiem, to chyba pojechał z synem na spęd bydła, jego inny dzieciak powinien być w tamtym domu, może z nim się dogadasz. - odparł niechętnie najemnik, wskazując Ci odpowiedni budynek.
- Dzięki - podziękował i udał się do wskazanego budynku
Właściciel
W chwili, gdy podjechałeś niemalże pod drzwi, ktoś akurat wychodził z domu, najpewniej owy syn Andersona, biorąc pod uwagę młody wiek i typowo kowbojski strój.
- Witaj młody człowieku. Czy to ty jesteś synem właściciela tego rancha? - zapytał miłym tonem
Właściciel
- Zależy kto pyta. - odparł chłodno, ze sporą rezerwą, mierząc Cię wzrokiem. - Nie kojarzę Cię, musisz być nowy, tak?
- Randall Clark i tak, jestem tu nowy. Mam zająć się tymi Amakj... Amaksjanami którzy terroryzują tą piękną okolicę - odparł
Właściciel
- Nie wyglądasz na takiego, który sam uporałby się z tym problemem. - odparł kpiąco mężczyzna. - Chociaż i tak każdy najemnik się przyda, to zawsze dodatkowy karabin i para oczu do ochrony rancha.
- Uwierz że jestem profesjonalistą.
Właściciel
- Nigdy nie wierzę nikomu na słowo, ojciec mnie tego nauczył, i z reguły mam rację.
- To dobrze. Zwłaszcza że w tych czasach jest mało osób godnych zaufania. - Wypowiedział z nutą smutku w głosie - A ja uświadomiłem sobie że nie powinienem być taki zuchwały. - Powiedział przepraszającym tonem - W końcu liczą się czyny a nie puste słowa.
Właściciel
- Chyba jeszcze będą z Ciebie ludzie. Chcesz powiedzieć coś jeszcze, nim wskażę Ci drogę do kwatery i oprowadzę po ranchu? Albo o coś spytać?
- Nie mam pytań. Więc prowadź. - odpowiedział
Właściciel
- Po ranchu czy do kwatery?
Właściciel
Skinął głową i ruszył naprzód. Sam obchód zajął Wam blisko godzinę: Zarówno z racji dokładności jak i rozmiarów rancha, które było o wiele większe niż się spodziewałeś, w końcu nie brakło tutaj licznych chata mieszkalnych dla niewolników, kowboi, najemników czy rodziny Andersonów, a także obór, szop, stajni, kurników, zagród i wielu im podobnych. Drogę do kwatery poznałeś przy okazji, ale za szybko się tam nie znajdziesz, gdyż wieść po ranchu niosła, że właściciel wrócił.
Więc trza się z nim spotkać. Wrócił, ale gdzie teraz jest?
Właściciel
Najpewniej w swoim domu, chyba że zatrzymano go gdzieś w okolicach bramy wjazdowej.
A gdzie kierował się jego przewodnik?
Właściciel
Do domu, uznając, że jego robota tutaj jest już skończona, przecież oprowadził Cię po ranchu.
Właściciel
Spotkałeś tam tych samych najemników, co wcześniej. Najwidoczniej ich warta wciąż trwała.
- Ponoć waasz szef wrócił. Jeśli tak, to czy wiecie gdzie może się znajdować?
Właściciel
Jeden wskazał ruchem głowy na budynek, który był domem ranchera i jego rodziny.
- Dzięki chłopaki - Skierował się do budynku i zapukał do drzwi
Właściciel
- Wejść! - usłyszałeś zza drzwi, głos na pewno inny, dużo starszy, niższy i nieco bardziej chrapliwy niż ten, jaki miał młodzieniec, z którym wcześniej rozmawiałeś.
Wszedł więc.
- Dzieńdobry - przywitał się na wstępie.
Właściciel
Zastałeś tam tego samego mężczyznę, z którym rozmawiałeś wcześniej, podobnego do niego, choć dużo starszego, kowboja i innego, który, sądząc po ilości posiadanej broni palnej i białej, na pewno był jednym z najemników, a być może i ich dowódcą. Niemniej, wszyscy odpowiedzieli na Twoje polecenie.
- Szukam Pana Tomasa Andersona.
Właściciel
- Wyjść. - odezwał się najstarszy mężczyzna, ale nim zdążyłeś zrobić choć krok w tył, to pozostali wyszli, zostawiając Was samych.
- Zakładam że to Pana szukałem, czy się mylę?
Właściciel
- Zgadza się. Z kim mam przyjemność?
- Randall Clark. Pan mnie wynajął do pomocy z tymi... Amakc... Amaksjanami
Właściciel
- Ach, tak, tak. - powiedział, a jego twarz rozjaśniło zrozumienie. - Faktycznie. Miałem zbyt wiele na głowie, aby spamiętać wszystko... Jak rozumiem, chce pan przejść od razu do interesów?
- Tak, przejdźmy do rzeczy.
Właściciel
- Nie wiem ilu dokładnie jest Amaksjan, ale na pewno nie mniej niż tuzin. Robią tu zbyt wiele problemów, aby przymknąć na nich oko, a do tego nie da się ich przepłoszyć jak zwykłych szkodników, to prawdziwe góry mięśni, a do tego świetni wojownicy, na dodatek znają ten teren lepiej niż my... Twoim zadaniem będzie ich wyeliminowanie, im szybciej, tym lepiej, metody mnie nie obchodzą... Proponuję wynagrodzenie w postaci tysiąca sztuk srebrnych monet. Zgoda?
- Zgoda. Pozbędę się ich jak najszybciej, ale nie mogę niczego obiecać. Fakt że znają ten teren daje im dużą przewagę. Będę potrzebował przewodnika albo mapy okolicy jeśli mam coś wskórać.
Właściciel
//*wskórać.//
- Nie chcę tracić niepotrzebnie ludzi, ale nie martw się, dostarczę Ci dokładne mapy. Coś jeszcze?
- Tak. Czy jest jakieś miejsce w którym ci... barbarzyńcy są spotykani najczęściej?