Właściciel
Ach, antynatalizm.
Ideologia, którą popierałem przez większość dzieciństwa, nie znając jej nazwy.
I którą przestałem popierać.
No to po kolei:
Z jakiej paki nieobecność bólu jest dobra, a nieobecność przyjemności - neutralna?
Albo obie te rzeczy uznany za neutralne, albo jedna jest jednoznacznie dobra, a druga - jednoznacznie zła.
Co prawda tak czy inaczej bólu jest na tym świecie raczej więcej, niż przyjemności, więc pod tym względem wartość życia i tak zwykle będzie wychodzić ujemna, ale to subiektywne wrażenie, którego niektórzy nie podzielają.
A poza tym...
Choć nie jestem katolikiem, chcę się odnieść do nauk Kościoła, bo w tej kwestii uważam go za cennego sojusznika.
O tym zjawisku mówi wiele mediów katolickich - żyjemy w "Cywilizacji Śmierci".
A bierze się to stąd, że w bardziej rozwiniętym społeczeństwie ludzie zaczynają kwestionować wartość życia samego w sobie.
To nie byłoby takie złe, bo zasadniczo popieram sceptycyzm i samodzielne myślenie.
Ale akurat w tej kwestii łatwo jest dojść do bardzo niebezpiecznych wniosków.
Mianowicie, że dążenie do przyjemności i unikanie cierpienia to jedyne prawdziwe wartości w życiu.
Że nie ma nic innego.
I że jeśli cierpienia jest więcej, niż przyjemności, to życie ma ujemną wartość i "skazywanie kogoś na życie" jest największym okrucieństwem.
Jak już wspomniałem, sam kiedyś myślałem w ten sposób.
Obwiniałem moich rodziców za to, że przez nich muszę żyć na tak pełnym cierpienia świecie.
Ta, nie byłem najlepszym dzieckiem.
Na szczęście w pewnym momencie udało mi się porzucić takie myślenie.
Teraz wierzę w powołanie.
W to, że w życiu chodzi o dążenie do jakiegoś celu.
Cierpienie jest złe, bo niszczy ciało i psychikę, przez co trudniej dążyć do tego celu.
Przyjemność jest dobra, bo dodaje sił i motywacji - o ile, rzecz jasna, umie się zachować umiar i nie zatracać się w niej całkowicie.
Wierzę też w nieśmiertelną duszę, dla której każde doświadczenie na dłuższą metę jest cenne, nawet jeśli w danej chwili się takie nie wydaje.
Nie usprawiedliwia to jednak krzywdzenia innych, bo zazwyczaj dając im "cenne" doświadczenie cierpienia, pozbawiamy ich szans na zdobycie cenniejszych doświadczeń.
Wierzę też w wolną wolę, a co za tym idzie - uważam, że przed narodzinami sam dokonałem wyboru, że chcę się urodzić akurat w takich warunkach, nawet jeśli za życia nie pamiętam tej decyzji i ciężko mi ją zrozumieć i zaakceptować.
Rzecz jasna, nie mogę tego udowodnić - mogę tylko odeprzeć jeden z "dowodów" na tezę przeciwną, wyznawaną przez antynatalistów - że dusza jest siłą wyrywana z niebytu do życia, wbrew swojej woli.
"Żadna dusza nie wybrałby sobie życia jako dziecko z afrykańskiej wioski, które nie ma co jeść i po pięciu latach umrze na malarię."
A ja uważam, że owszem, mogłaby. Z tego samego powodu, dla którego wielu ludzi woli sobie ustawiać najwyższy poziom trudności w grach.
Ale nawet, jeśli ktoś nie jest wierzący i liczy się dla niego tylko doczesne szczęście - jeśli wie cokolwiek o psychologii, to powinien wiedzieć, że szczęście to coś innego, niż chwilowa przyjemność.
I że większość ludzi czuje się jednak szczęśliwa w życiu, nawet jeśli jest w nim więcej cierpienia, niż przyjemności.
Mimo to nie sądzę, żeby życie zawsze miało dodatnią wartość samo w sobie i że płodzenie jak największej liczby potomstwa jest zawsze czymś dobrym - wyjaśniałem to już w temacie o aborcji.
Wiele żyć jest dla mnie praktycznie bezwartościowych.
Ale istnienie ma przynajmniej jakąś szansę na bycie sensownym i wartościowym, w przeciwieństwie do nieistnienia.
I nawet jeśli czasami ma ujemną wartość, to ogólny bilans wychodzi na plus.
PS - jakiś czas temu próbowałem pisać opowiadanie osadzone w fikcyjnym świecie, gdzie panują warunki zbliżone do późnego średniowiecza (bez magii).
Miało ono ukazywać sektę wyznającą pewną formę antynatalizmu - ich celem była całkowita eksterminacja ludzkości, aby "uwolnić" ludzkie dusze od "pułapki", jaką jest ten świat.
I że Bóg jest sku**ysynem, który za każdą chwilę szczęścia na Ziemi karze tysiąc razy większym cierpieniem po śmierci - i jedyną możliwością, żeby tego uniknąć, jest unikanie przyjemności i doświadczanie cierpienia już za życia.
Ogólnie chciałem przedstawić psychologiczny obraz człowieka, który dokonuje najgorszych zbrodni, kierując się wiarą, że robi dla swoich ofiar coś dobrego.
Zastanawiałem się, czy po takim praniu mózgu ma jakiekolwiek szanse na powrót do normalności i czy taka sekta miałaby w ogóle szanse powstać i tak się rozwinąć w realistycznym świecie.
Projekt porzuciłem, bo strasznie ciężko mi się to pisało - ale możliwe, że do niego wrócę.