Zniszczona chata

Avatar Richyard
Nadgryziona zębem czasu stara opuszczona chata w samym środku rozległego lasu. Patrząc na nią z zewnątrz można spostrzec, że musiała spłonąć lub zostać umyślnie zniszczona. Budowla nie posiada drzwi, dachu oraz wschodniej ściany, która jest złączona ze wzniesieniem pokrytym trawą i błotem. Ściany wykonane są z dębowego drewna. Budynek jest małych rozmiarów, posiada tylko jedno pomieszczenie, nie wyróżnia się wielkością. W północno-zachodniej części siedliska znajduje się klapa z metalową rączką, na przeciwko której po prawej stronie leży ukosem bal drewna. W środku włazu znajduje się drabina prowadząca na dół, zaś na samym końcu drabiny dziewięciometrowy korytarz prowadzący do zamkniętych od wewnątrz drzwi. Za drzwiami znajdują się schody na dół, które na dwunastym stopniu zrównują się z kamienną posadzką. Ściany tutaj są wykonane z kamienia na których wiszą uchwyty na pochodnie. Pomieszczenia na dole posiadają wiele rozgałęzień i pokojów z pakunkami, beczkami i gdzieniegdzie łóżkami. W głębi labiryntu można znaleźć szynkwas z kamiennymi siedzeniami.

Avatar Richyard
Zasię gdy panać i ludy wraz z prawem legną w harc i gdy wojna w niemnimaczki najdzie, z popiołu na prask ostanie się jeno liść drzewa Halijem as ir J'ahn.
Przepowiednia...


Wyczuwam śmierć, lecz jest ona spokojna niczym wicher na morzu. Jest już tutaj, szepce niezrozumiałe słowa. Napięcie, rozlega się charakterystyczny dźwięk. To świst wyciąganego ostrza, milknie. Piasek zostaje rozsypany. Coś czai się w krzakach, czy to wilk, a może demoniczny pies? Jest tutaj, nie chce się wychylić. Sytuacja od której nie chcę uciec, lecz jej obecność nie wprawia w radość i euforię. Nastaje okres ciszy, przerwany... Co się stanie? Czekam, czekam, czekam... Uh, ah. Czuję, czuję. Przypływ mocy, potęga, władza! Moc nie, nie może być... Okres spokoju, wolne bicie serca, ciągły niepokój przyprawiający o dreszcze. Stawię temu czoła, nie ma innej możliwości. Nienastanie cisza, ja wyczuwam głos w oddali. Durny sługa pożegna się wkrótce z życiem, jego trywialność i prostota życia skończy się. Drugi uciekł, ale wróci... Nie, nie wróci. Zginie rozszarpany przez dzikiego zwierza. Mam możliwość, zmiana jest możliwa. Nie mam ochoty, sielankowy nastrój nastaje. Chce mi się spać, zapadam się, nic się w tym momencie nie liczy... Przepiękna kołysanka wartości nadrzędnych. Jakiś głos próbuje przemówić do mnie, mówi "Wstawaj, już czas"
A ja żegluję między morzami, falami. Dzieci bawią się, żołdacy pracują. Pochwała dla życia wiejskiego. Jest cudownie, czuję piękny zapach powietrza. Moment swobody emocjonalnej. Niech tak już zostanie...
Zabawa, radość, śpiew! To jest to co sprawia, że żyję. Nie ma czasu na smuty, będziemy się bawili. Zatańcz ze mną, bracie, siostro! Trala, lalala!
Zabawę przerywa nagły deszcz, wokół mnie bagna i nic poza tym. Nasuwa się mnóstwo pytań, na które nie szukam odpowiedzi. Refleksyjność... Pragnę pozostać w bezruchu, wyczyścić umysł, nie pozwala mi na to wspomnienie. Jest coś, co muszę zrobić, jeżeli nie... Zaprzepaszczę wszystko, wszystko straci swój sens. To o co walczyłem. Trzeba powstać i walczyć. Ponownie zagłębiam się we wspomnienie, ale nie... Stawię temu opór, odejdź precz. Precz! Przecz!
Coś mnie dotknęło, mokra zimna dłoń. Uderzyło w szczękę, pozostawiając trwały uraz. Mam na imię generał Goed. Kłamstwo... Jak ja się nazywam? Czy moje imię coś znaczy? Marzenia i zjawy milkną, mimo że ciągle mi towarzyszą w trakcie kontemplacji. Beau Narcisse oto moje imię... To było bolesne uczucie, jest noc. Odnajduję znajomy punkt w granej muzyce natury, jest to odgłos harfy...
Po prostu zbudź się z tego transu, do cholery! Potrzeba fizjologiczna jest jedyną rzeczą, która sprawia, że muszę wstać i chłonąć ten okropny świat. Odchodzi w niwecz tajemniczy las, ponownie słyszę głos sługi mojego, nie zjadł go dziki zwierz. Znowu ten głos, jest głośniejszy, wyraźniejszy. A ja zasypiam nieświadom otaczającego mnie wszechświata.
Następuje oddzielenie się świata nierealnego od rzeczywistości. Ktoś tutaj jest. Wyjdź. Nie! Idzie w stronę drzwi, wszedł do pokoju. Nie uderzę go, to by był błąd. Podnoszę prawą rękę. On idzie tutaj... Lewa ręka... Odejdź... Wchodzi druga osoba... Wymiana... "Ach, słyszysz?" - pyta. Nie rozumiem ich dialogu, jest zbyt prosty, ja jestem od nich lepszy. Popatrzył się na mnie, stoi po mej prawicy. Wlepia we mnie swój obrzydliwy wzrok. Czy wie? "Dosyć tego wszystkiego, wstawać!" To są jego myśli, wyczuwam je. Wzrok, którego nie ma, ale jest. Muszę przemówić, zrobiłem to. Nic nie odpowiedział. Potężne uderzenie maczugi, przeraźliwy ból głowy i sen. Świadomość zanika... Czy to kiedykolwiek się skończy? Gdzie ja jestem i co tutaj robię?...

Avatar Rafael_Rexwent
Moderator
Chociaż obłudny nasz jest świat,
to są życzliwi nam siostra i brat.
Ona – Potęga, co miecze przegryza.
Zawsze niezmienna jak wietrzna bryza.
On – Autorytet w pół kroku wstrzymuje.
Powoduje, że każdy respekt tu czuje.
Schwyćmy oboje mocno za dłonie.
Wciągajmy nosem ich aromaty i wonie.
Tylko z bliskości wypłyną dary.
Nie będą to wtedy żadne nocne mary.
Tylko ty – i Oni, para władców świata,
a nuż cię obdarzą władzą na lata?


Sen. Czarna otchłań. Otchłań nieskończoności. Nieskończoności mroku. Mroku skrywającego... No właśnie. Co może skrywać mrok snu? Światłość? A co jeśli tylko przez to nie możemy zakosztować daru cudownego snu, jaki skąpie nas w jasnej poświacie obdarzenia?
Hebanowa czerń otaczała go wokół. Nie mógł się ruszyć jakby nie przebywał w przestrzeni ale zastygniętej smole. Instynktownie spróbował szarpnąć ciałem. Bezskutecznie. Poczuł jakby ktoś gładził go po policzku. To niewidzialna dłoń ciemności otulająca swe dziecię. Przyjemny, łagodny dotyk.
Impuls bólu. Nagły, przeciągły i bolesny. To już nie delikatny gest, ale coś jakby mroczne kły wrzynające się w ciało. Krzyk. Krzyk cierpienia został uwięziony w klatce piersiowej niczym szamocący ptak. Nie może się uwolnić.
Błysk.
Pojawiające się znikąd światło. Tak jakby nagle z nieskończenie odległego punktu w przestrzeni wystrzelił świetlisty promień. Promień nadziei. Słychać syk jakby trzaskające w ognisku polano. Widzisz teraz w jasnej poświacie czarną postać, a raczej coś przypominającego człowieka. Jednak jego ciało to maź. Czarna niczym najczarniejszy węgiel wydobywany z najgłębszej kopalni. Bulgocząca, jakby podgrzana do niebotycznej temperatury. Obrzydliwy smród. Zapach zgniłych jaj.
Teraz rozumiesz. To była istota, która wgryzła się w twój policzek. Ale nie czujesz już bólu. Tylko bezgraniczną radość jaka wypełnia twe ciało i wylewa się z niego wszędzie wokół. Nagle, w ułamku sekundy rozbłyskuje wszędzie dookoła światło w barwach tęczy. Mroczny pomiot ryczy, ale to nic nie da. Topi się. Spala. Zniszczony przez światło, którego nienawidzi.
Nazywa się Beau? Nawet tego nie pamięta. Teraz jest tylko radość. Stał się pryzmatem rozszczepiającym światło nadziei. Stał się kimś. Ale zawsze może znów upaść...

// Na razie ciśniemy abstrakcyjne wizje :V //

Odpowiedź

Pokaż znaczniki BBCode, np. pogrubienie tekstu

Dodaj zdjęcie z dysku