Stolica Wielkiej Brytanii i Anglii.
Tak jak w każdym mieście pełno tu patroli, a także jest monolit w centrum. Tak jak w przypadku Paryża wodę w Tamizie i powietrze wokół miasta oczyszczono za pomocą technologii Bezimiennych, jednak żaden z Szaraków nie wychodzi poza barak bez dodatkowego filtru do hełmu.
Do dodatkowej infrastruktury można zaliczyć coś na kształt elektrowni wodnej na kilku odcinkach brzegów Tamizy, która produkuje energię dla miasta, ale głównie dla struktur Obcych. Choć może pełnić też inne zadanie, co usilnie stara się odkryć brytyjska komórka Kompanii Srebrne Ostrze.
Damon leżał na kanapie w salonie. Patrzył w sufit. Można powiedzieć, że nie miał nic do roboty. Nie szukał pracy, miał wszystkiego i wszystkich dość. Po dłuższej chwili rozmyślania nad wszystkim i nad niczym, podniósł się i kopnął w kąt jakąś gazetę. Może pasowałoby wyjść z domu? Porobić coś? Nie.. On wolał czekać aż ktoś do niego przyjdzie chociaż i tak większość rzeczy robił na własną rękę. Zaczął spacerować po pokoju, który można ogółem nazwać salonem. To było jego ulubione pomieszczenie. Pomimo iż jego ojciec również jest na ziemi, mieszka tutaj sam. Nie czuje dotkliwej samotności, lubi to uczucie porzucenia, zdania się tylko na siebie. Przeczesał włosy jedną ręką i z cichym westchnięciem spojrzał na ulicę, przez okno.
Ulica pełna była ludzi spieszących do pracy czy do domu, różnorakich samochodów i innych pojazdów (ze słynnymi, piętrowymi autobusami włącznie), a przez tłum przeciskał się czasem jakiś Samaraida lub Vooron. Oczywiście pewnie było tam kilku Beztwarzowych w różnych postaciach, a nie brakło też trzyosobowych patroli Szaraków.
Obrócił się i rozejrzał po salonie. Dlaczego nie dzieje się nic ciekawego? Mruknął w myślach ruszając w stronę wyjścia. Nie mógł siedzieć tak bezczynnie. Założył kaptur na głowę i wyszedł. Zamknął drzwi na klucz i schował ręce do kieszeni. Wtopił się w tłum ludzi. Nie zwracał uwagi na ich szybki chód przez co musieli go omijać, by na niego nie wpaść.
No i omijali, ale też głównie przez to że czuli bijącą od Ciebie siłę i woleli się nie mieszać. Poza tym bandaż na twarzy przyciąga więcej spojrzeń, niż odrzuca.
Nie przejmował się ich wzrokiem. Dla niego było to normalne, że po prostu muszą się na niego patrzeć. Ledwo zauważalnie wzruszył ramionami przekładając coś w myślach. Sam nie wiedział gdzie idzie. Na pewno przed siebie, tam gdzie go nogi zaniosą. Za bardzo go to nie interesowało jednym słowem, miał wszystko gdzieś.
Balthazar siedzi w swoim permamentnie uziemionym samolocie myśląc trochę to o zamierzchłych czasach to o aktualnej sytuacji, lecz jedna myśl dręczyła go bez przerwy ... Kiedy będzie miał kolejną misję. Gdy skończyły mu się tematy do rozmyśleń ubrał się w swój strój codzienny (nie ten z artu, tamten jest tylko na misje) i zdecydował się wyjść na miasto
Zero:
//Mogłeś zacząć w bazie Kompanii, tam byłoby łatwiej.//
Wyszedłeś na miasto, co nie było arcytrudną czynnością.
Death:
Gdy miał tak wszystko gdzieś wpadł na postawnego Samaraida, o pomarańczowych łuskach, wielkich kłach i bliźnie w miejscu gdzie powinno być lewe oko.
- Uważa, gnoju. - warknął, wlepiając w Ciebie jedyne sprawne oko.
Spojrzał na niego najwyraźniej znudzony po czym ominął go bez słowa. Nie miał zamiaru wdawać się w bójki z Samaraidem. Akurat tej rasy nigdy nie lubił. Wiedział, że ten osobnik, gdyby chciał mógłby go teraz zaatakować nie zważając na ludzi wokół nich. Nie obrócił się, by sprawdzić jak zareagował ale postanowił zachować czujność.
Próbując omijać patrole chodzi ulicami londynu
Zero:
Mijałeś je, choć lepiej będzie spróbować wtopić się w tłum lub wyglądać normalnie, bo takie próby mogą zwracać na Ciebie uwagę Szaraków.
Death:
Gdy tylko się odwróciłeś, Samaraida chwycił Cię za ramię z siłą chwytaka magnetycznego i odwrócił twarzą do siebie, tak blisko, że czułeś odór zgniłego mięsa z jego paszczy.
- Obaziłeś mnie. - stwierdził, nie wymawiając "r" jak każdy przedstawiciel tej rasy. - Lepiej pzeproś, ludzkie ściewo.
Jego wzrok nie wyrażał niczego, chociaż pod bandażami skrzywił się nieznacznie.
-Kogo nazywasz ludzkim ścierwem Samaraidzie? -syknął cicho nie zwracając uwagi na odór i bliskość paszczy pełnej kłów. Jego głos przesączony był przekonaniem, że to on powinien go przeprosić lub przynajmniej nie zwracać na niego uwagi.
Z pewnością zrobiłby to, gdyby wiedział, że jesteś Beztwarzowym. Jego prosty umysł widział w Tobie zwykłego człowieka.
- Ciebie, ludzkie ściewo. - potwierdził dobitnie, jeszcze wzmacniając chwyt, który dopiero teraz zaczął powodować ból.
Damon nawet się nie skrzywił. Nie okazywał swoich słabości, to nie było w jego stylu.
-Chyba nie wiesz z kim rozmawiasz. -powiedział nadzwyczaj spokojnie. -Nie widzisz, że rozmawiasz z Beztwarzowym? -jego głos zrobił się pusty, jakby nie szczycił się tym, że należy do tej rasy. -Masz przed sobą członka rodziny szanowanej przez Bezimiennych. -tym razem jego oczy zabłysnęły lekko.
Jaszczur prychnął, opluwając Cię nieco przy okazji, ale jakoś stracił część animuszu i nie wydaje się już tak skłonny by sprać Ci pysk.
-Więc jeżeli pozwolisz to rozjedziemy się w spokoju. -mruknął cicho odwracając twarz. Świetnie, przynajmniej nie wpakował się w jakąś bójkę po, której ojciec pewnie kazałby mu spać na dworze. Nie miał nic przeciwko ale jednak nie chciał wkurzyć rodziciela.
- Tym azem masz szczęście. - stwierdził Samaraid i odszedł, roztrącając innych przechodniów na boki, by dać upust swojej furii.
Po paru chwilach wchodzi w większy tłum ludzi i idzie razem z nimi dyskretnie obserwując wszystko
Tłum, w który się wtopiłeś składał się ze zwykłych ludzi, składał się głównie z ludzi w garniturach spieszących do pracy. Wszyscy kierowali się do centrum, a Ty z nimi.
Chłopak wytarł twarz rękawem i ledwo zauważalnie wzruszył ramionami. Szedł dalej przed siebie, tym razem starając się nie wpaść na jakieś stworzenie. Miał lekko zwieszoną głowę, patrzył w ziemię.
Patrzenie w ziemię nie idzie w parze z unikaniem przechodniów, jednak Ci szczęśliwie schodzili Ci z drogi, gdyż byli to zwykli ludzie.
Więc chyba na razie nie ma innego wyjścia, jak iść z nimi, bo osoba idąca w przeciwnym kierunku niż tłum wzbudziłaby podejrzenia
Teraz następuje problem: Trzy bramki kontrolne, każda obstawiona przez trio Szaraków. Każdy, kto chce wejść do centrum, musi przez nią przejść. A chyba wiadomo co mogą wykryć takie bramki...
Podniósł znudzony wzrok na ludzi. Może wypatrzy coś ciekawego? Rozejrzał się wokoło. Nie miał zbyt ciekawych pomysłów, by rozruszać tą nudną atmosferę.
On może nie miał, ale ktoś kto do niego dzwonił, już tak.
Wyjął telefon i odebrał połączenie.
-Tak, słucham? - mruknął do słuchawki a ton jego głosu był bezbarwny.
- Elektrownia numer trzy, lewy brzeg Tamizy. Masz kwadrans. - rzucił ktoś do słuchawki i po chwili od razu się rozłączył.
Damon spojrzał znudzony na wygasający telefon. Schował go i ruszył do wskazanego miejsca. W głębi siebie był ciekawy kto do niego zadzwonił chociaż miał już kilka podejrzeń. Popchnął kilka ludzi stojących mu na drodze i szedł dalej, niewzruszony.
Gdy dotarłeś pod ową elektrownię numer trzy, powstał pewien problem: Wysoki mur, zakończony drutem kolczastym i siatką pod napięciem.
Kiedy jest jeszcze w jakiejś odległości od bramki zbacza w jakąś boczną ścieżkę
A mogłem tego nie brać ... (chodzi o rewolwer)
Trafiłeś do bocznej uliczki. Brudna, ze śmietnikami i szczurami.
-Świetnie, po prostu cudownie.. -powiedział beznamiętnie. Może będzie tutaj jakieś przejście? Włożył ręce do kieszeni i ruszył wzdłuż muru. Nucił coś pod nosem rozglądając się wokoło.
Otwarta bramka. Kuszące, ale nieco podejrzane, nieprawdaż?
Chyba nie ma innego wyjścia teraz, jak iść przez tą ścieżkę, aby jakoś niepostrzeżenie udać się do bazy Kompanii
Obejrzał się za siebie i jeszcze raz dookoła. Zbyt łatwo. To może jednak być jakaś chora pułapka.. Ale czym jest życie bez ryzyka? Podszedł do otwartej bramki i po raz ostatni rozejrzał się, by sprawdzić czy ktoś jest w pobliżu.
Boczna uliczka miała zaledwie dwanaście metrów długości i kończyła się ślepym zaułkiem.
Przejście po dachach nie byłoby mądre, a w kanałach mogą czaić się Samaraidzi z Krwawych Kłów, więc musi wrócić się na główną ulicę patrząc, czy nie idą jacyś ludzie kierujący się w stronę, która chociaż go by zbliżyła do kwatery
Przede wszystkim to najpierw powinien opuścić centrum. Później pójdzie z górki.
No to dołącza do ludzi, którzy opuszczają centrum miasta
Nie było ich wielu. Do tego słyszysz dość charakterystyczny dźwięk uderzeń odnóży transportera Worm o nawierzchnię.
Szybko się rozgląda, aby zobaczyć, z której strony zbliża się pojazd
Jechał w kierunku centrum. Nagle Worm zatrzymał się na jezdni, blokując ruch, i jego przedział dla pasażerów opuściło trzydziestu Szaraków. Pojazd ruszył dalej w kierunku centrum, a Szaraki podzieliły się dziesięć trzyosobowych zespołów i zaczęły łapać każdego po kolei i przetrząsać mu kieszenie.
Więc tym razem nie ma innego wyjścia i znika w bocznej uliczce szybko poszukując jakiegoś wejścia do kanałów
Zero:
Zauważyłeś jakąś studzienkę, ale Ciebie zauważył też patrol Szaraków.
Death:
Jesteś tu sam, a przynajmniej na to wygląda.
Szybko wchodzi do kanałów, aby nie dać się schwytać
Przewrócił oczami i po chwili był już za bramką. Nie chciał się spóźnić chociaż nie wiedział czy dobrze robi. W sumie jego własne życie nie za bardzo go obchodziło. Po prostu chciał sprawdzić kto i po co, do niego dzwonił.
Zero:
Udało się, ale zauważyli i idą w kierunku studzienki.
Death:
Gdy tylko przekroczyłeś bramkę, na dachach lub za skrzyniami czy beczkami pojawiły się Szaraki z bronią gotową do strzału. Na dachu elektrowni pojawili się Skoczkowie z bronią snajperską. Większość była gotowa palnąć Ci w łeb, ale groźne warknięcie sprawiło, że opuścili broń.
Anpu wyglądał jak człowiek. Jednak głowa przypominała łeb szakala. Przy pasie zawisały jego dwa Elektro-Ostrza, a w dłoni miał telefon, który bez większych wstępów, wręczył Ci do dłoni.
Damon nie zwrócił zbytniej uwagi na Szaraki i Skoczki. Ze stoickim spokojem, a nawet nutką znudzenia, wziął telefon do ręki. Ocenił w głowie swoje szanse. Uśmiechnął się ale miał bandaż więc nikt tego nie widział.
- Wybacz obecność żołnierzy, ale musiałem podjąć środki ostrożności. Niemniej, nasi panowie, Bezimienni, żądają dowodu wiary i chcą byś wykonał pewną sprawę. - mówił ten sam głos, który polecił Ci udać się właśnie tu.
-Niech stracę.. Na czym ma polegać ta sprawa? Zabójstwo? Przekazanie informacji? -westchnął w myślach myśląc, że chyba nie opłacało mu się tutaj pojawiać. Z drugiej strony dobrze zrobił i dobrze o tym wiedział, że musi wypełnić tą misję.