SAS cz.3 - Baza

Avatar
Konto usunięte
Staliśmy razem przeciwko całemu garnizonowi zombie. Wszyscy byli spokojni, ale dało się wyczuć pot, spływający po moich kompanach. Jedynie najspokojniejszy był Pilot, chyba już często był w takich sytuacjach, takich jak ta. Tylko czemu ma nadal stopień starszego szeregowca? Tego nie mogę wytłumaczyć. Zombie zdawały się nas nie widzieć, ale wiem, że coś knują. Pomyślałem, że opuszczę nasz "transporter" i poszukam tego jaszczurko-żołnierza. Dioda robił znak krzyża, drugi szeptał itd. Kiedy wyszedłem Pilot zajął moją pozycję strzelecką. Wyszedłem i skierowałem się w stronę zachodnią. Nie wiem, co kazało mi tam iść. Może on ma zdolności telepatyczne? Ludzie są ograniczeni umysłowo, więc coś takiego może powstać.

Przelazłem przez krzaki i już go widziałem. Od razu mnie zauważył, podszedł do mnie spokojnym krokiem. Od razu się go spytałem:

- Wy raczej nie macie nic wspólnego z ludźmi, co?

- Owszem, a to, co widziałeś, że ten koleś zaczął się zmieniać to połączenie wirusa wężowego z gadem. Proste, mieszanie w genach tamtego martwego ciała. Wystarczyło pozmieniać kody genetyczne i odgraniczyć resztę umysłu. Wirus i DNA nieszczęśnika-gada wyparły kody genetyczne ludzkie. I to tyle. Każdy to wie. Wester może Ci powiedzieć więcej, jeśli chodzi o wirusa wężowego.

- Kim jest Wester?

- Nasz naukowiec. Nie nosi fartucha, tylko zakłada maskę gazową i obojętnie jakie ubrania. Ma kieszenie wypchane notatkami, notkami itd.. W swoim plecaku trzyma książki i swoją nową broń. Nie nosi okularów. My mamy lepszy wzrok niż wy - zamrugał oczami - z resztą nasza rasa jest wszechstronna. Wasza też byłaby tak jak nasza.

- A jak moglibyśmy tego dokonać?

- Już nie możecie. Nie zaufaliście Bogu i skusiliście się szatanowi. gw**cicie się, zdradzacie, zabijacie się nawzajem itd., ale my tego nie robimy.

- A co chciałeś mi powiedzieć o tej szramie - wskazałem na ranę - co?

- Ty już jesteś prawdopodobnie martwy. Łowca zawsze dąży do celu. Ale jeśli jesteś wystarczająco silny, oraz zaufasz swemu instynktowi i Bogu, może Ci sie udać.

Ale - moją wypowiedz przerwał chrobot - co to?

- Zaczyna się, ha!

- Co się zaczyna?

Kaci, będą prowadzić więźniów a wyznawcy, będą kreślić pentagramy swoimi pazurami. Wystarczy przelać krew ofiar. Będą wysyłać demony. Jeśli chcesz ich uratować chodźmy to twojego "transportera".

- Ok.

Poszliśmy razem do tego autobusu. Nie wiem, jak moi koledzy zareagują, na tą starszą rasę, ale mamy z nim większe szanse.

Otworzyłem drzwi. Przywitały nas bagnety. Powiedziałem:

- Spokojnie, to tylko ja.

- A ten, przy tobie?

- Jest niegroźny, no chyba, że nadal będziecie w nas celować.

- Ok, właźcie.

Bagnety opadły i szeregowcy pozwolili nam wejść do naszej "maszynki do mięsa". Przed szybą widać było kilka potworów i dwa w dziwnych, czerwonych kapturach, to chyba kaci. Wyznawcy śpiewali coś w nieznanym języku. Aż flaki w brzuchu sie kotłowały, gdy zobaczyłem, że mordy wyznawców mają bąble, wydłużone twarze i oczy, które wisiały na nerwach. W kajdanach było kilku gości. Jakiś góral, Japończyk i całkiem znajome mi twarze. No bez jaj, to chyba Vincent, Norbert, Kamil i Darkowski. Zaraz, zaraz, w kajdanach jest jeszcze jedna osoba, całkiem niskiego wzrostu, czyżby Domino? Jak oni się tutaj dostali?!

Wyznawcy zaczęli kreślić pentagramy. Kat odczepił Japończyka, wziął go za szmaty i rzucił go, na gotowy już pentagram. Ja pie**olę, co on mu zrobi?! Zdjął rękawiczkę, moim oczom ukazały się czarne pazury. Jego skóra też była czarna. Azjata darł się i szamotał, jakaś siła trzymała go na pentagramie. Oprawca rozłożył swoje palce, a drugą ręką przytrzymywał mu powieki. Jego pazury idealnie weszły w oczodoły. Oczy zawisły na nerwach, koleś krzyczał. Potwór jednym zamach poobcinał nerwy. Drugi stwór rzucił oczy na drugi pentagram. Potem zaczął obcinać mu palce. Gość zemdlał, drugi z katów oblewał go wodą, aby cierpiał. Następnie zaczął obcinać mu kończyny. Krzyki Japończyka zakłócał śpiew wyznawców. Drugie straszydło rzucało poobcinane kończyny na drugi pentagram.

Potem przejechał pazurem od szyi do kroku chłopaka. Inny rozszerzył mu ranę. Pierwszy zaczął miażdżyć jego kręgi. Azjata znowu zemdlał. Nie na długo. Obudzony darł się w niebogłosy i mówił coś, w swoim ojczystym języku. Inny zbierał zmiażdżone kości i rzucał je, na kupkę kończyn. Później ten pierwszy zaczął wyjmować mu jelita i kładł je, na kupce. Zwymiotowałem, do autobusu wlał się zapach wnętrzności. Wątroba, śledziona i żołądek, wszystko wyjęte. Brr, zostać wypatroszonym żywcem. Wtem odezwał się chrobot, mówiący:

- Ucisz... go...

Oprawca zrozumiał, Zacisnął swoje szpony na ustach ofiary. Z jego warg zaczęła cieknąć krew. Następnie pociągnął je z impetem. Na jego dłoni były strzępki języka, skóry, żuchwy i mięśni. Wszystko rzucili na pentagram. Wtedy jeden z wyznawców wziął stołek i założył sobie na głowę stryczek i przywiązał go na gałęzi. Wykopać ten stołek i jednego zje**nego stwora mniej. Wtedy jeden z katów wykopał go spod nóg stwora. Usłyszałem chrzęst kości. Potem w miejscu jelit otwarły się wrota. Nic z nich nie wychodziło, na razie.

Ja i mój nowy jaszczurko-kolega wybiegliśmy z autobusu. Dzierżyliśmy miecze. Za nami - autobus. Potwory były zdezorientowane. Wpadłem w szereg wyznawców. Od razu odciąłem kilka kończyn. Byli bardzo powolni. Jeden się stawiał, szarżował prosto na mnie. Zrobiłem unik i usiekłem go w nogę. Noga została momentalnie ucięta. Ciało wpadło w dziurę, która się powiększyła. Ruszyłem uratować więźniów. Biegłem sprintem. Jaszczur ociekał smolista krwią zabitych wyznawców. Wtedy w coś uderzyłem. Był to jeden z katów. Był to ten, który wypatroszył Azjatę. Na rękach miał krew. Jego czerwona maska ociekała krwią. To będzie dużo trudniejszy przeciwnik. Drugi z oprawców Zaszedł mnie od tyłu, ale został szybko ścięty serią. Taki silny, a tak łatwo ginie. Podszedł do mnie. Jego grube sadło tylko sie prosiło, aby je przeciąć. Wziąłem zamach. Gwałtownie z brzucha wyleciały jego flaki i coś, co przypominało tłuszcz. Pobiegłem do naszych. Usiekłem każdy łańcuch. Moi koledzy byli wolni. Rozkazałem im, aby poleźli do autobusu i wzięli sobie jakąś porządną broń.

Mój rozkaz zignorował młody góral, który powiedział:

- Panocku, ja nie potrzebujem twej broni, ja mam swoją.

Po wypowiedzeniu tych słów wyjął ciupagę i ruszył w kierunku grupy zombie. Dobrze sobie z nimi radzi. Choć jego ciupaga niezbyt dobrze ścina głowy, nadaje się do obcinanie kończyn i do rozwalania łbów. Z dziury zaczęły wychodzić te stwory z drągami, zamiast palców. Góral rzucił sie na niego i poucinał mu dłonie, na końcu rozwalił głowę. Do wiszącego satanisty podszedł jaszczur. Wziął jakąś zapalniczkę i oblał go jakąś substancją. Następnie ją podpalił. Portal zaczynał znikać. On ma coś chyba w sobie z piromana, ale potrafi nad tym panować, nie tak jak człowiek. Potem z "transportera" zaczęli wychodzić moi koledzy. Uzbrojeni w prymitywną broń(głównie w maczugi i pałki). Vincent i Norbert mieli jakieś noże (Vincent miał kilka z pomniejszych, najpewniej do rzucania).

Vinnie rzucił kilka noży w grupę ślepców. Krew zostanie tej nocy przelana w dużych ilościach! W bramie bazy została zlepiona barykada. W niej było kilka ciał tych ślepców. Pilot wziął rozpęd i przełamał barykadę. Zlepione ciała zombie rozpadły się, jakby były z wosku. SAS otworzyło ogień. Każdy obrywał. Pobiegliśmy tam. Na schodach coś stało i się śmiało. Był to doktor plagi. Kiedy ktoś próbował zdjąć go serią, ten utworzył krótkotrwałą tarczę. Był tylko on. Moi koledzy rzucili się na niego. Góral również. Pojedynczo nie mieli szans. Skoczyli na niego jak zwierzęta. Myślałem, że nie żyje, bo na broniach moich znajomych była czarna jucha.

Lecz ten odepchnął ich swoją mocą. Ja i jaszczur uderzyliśmy. Ja i zahartowany w boju gad możemy go zabić. Uderzył pierwszy mój łuskowaty koleżka. Gdy wróg blokował jego ataki, wtedy ja wbiłem doktorowi bagnet w kark. Upadł na kolana i próbował wyjąć sobie moja dodatkową broń. Kiedy ją wyjął zaśmiał się i spojrzał na kompana. Jego uśmieszek szybko znikł, gdy chwycił go za łeb. Usłyszałem chrzęst kości.

Jaszczur urwał mu głowę. Strużka smolistej krwi polała się na podłogę. Jego ciało opadło z wielkim hukiem na ziemię. Nadal trzymał w dłoni łeb przeciwnika. Ściągnął z niej maskę i cylinder. Główkę potraktował jak piłkę do nogi. Kopnął ją w kierunku lasu. Łepetyna zatoczyła za sobą krwawy ślad. Maskę i cylinder schował do swojego plecaka. Widać, że nie ma z nim żartów. Zamknął potem wrota. Po chwili powiedział:

- Wiem, że jesteście zupełnie inną rasą, ale teraz to ja jestem dowódcą. Macie wykonywać moje rozkazy, dzięki nim przeżyjecie. Jeśli ktoś je złamie, ja go nie zabiję, zrobią to potwory.

- A no, panocku, czy z wami tyż robią takie rytuały?

- Nie, krew grzeszników jest dla nich dużo ważniejsza, bo jest gorzka. Gorzkość pobudza potężne potwory do życia.

- Warto wiedzieć, panocku!

- Miło to słyszeć.

Baca miał na imię Roman, mój łuskowaty kolega miał na imię Satren. Góral zaczął kreślić plan działań. Satrenowi bardzo się spodobał. Podzieliliśmy się na kilka drużyn. W mojej drużynie: Norbert, Vincent i Roman. Naszym pierwszym zadaniem, jakie mieliśmy, było włączenie alarmu. Drugie zadanie: Spenetrować drugie piętro i znaleźć ocalałych, potem mamy napchać chemikaliów do kibla, lub do innego zbiornika i połączyć go z systemem zraszaczy. Ostatnie nasze zadanie do pójść do biura szefa i go obronić. Ostatnie zadanie dla wszystkich, to końcowa zbiórka na zewnątrz.

My poszliśmy pierwsi na górę. Oni już na nas czekali. Poustawiali się w szeregu i jednej kolumnie, która miała służyć za grupę uderzeniową. Vinc rzucał w kilku nożami, to zmusi ich kolumnę do uderzenia. Noże wbijały im się w oczy, szyje, szczątkowe nosy, czoła i w inne części ciała. Wtedy się go zapytałem:

- Co jest, Vincent? Obrobiłeś sklep z nożami, czy co?

- Nie, mieli ich tak dużo, że kilka wyrobiłem z wydłużonych kamieni.

Wreszcie uderzyła w nas kolumna. Wszyscy odskoczyliśmy. Bacy się poszczęściło i ściął ze dwa zombie. Zaczęliśmy je zabijać. Roman ciął po dłoniach i stopach. Inni starali odcinać łby. Kończyny leciały w powietrzu, krew robiła mini jeziora. Jeden z nich powalił Vincenta. Złapałem go za resztki szmat i zamaszystym ciosem ściąłem mu łeb. Vinnie zrzucił z siebie zgniłka. Ta walka robiła z nas bojowników. Chciało się krzyczeć. Norbert nie wytrzymał i bojowo krzyknął. Ślepce zostały ogłuszone. Zaczął je dekapitować. Zaczęło na mnie nacierać kilku naraz. Znam pewną sztuczkę. Kiedy zgnilce były dostatecznie blisko, odskoczyłem w lewą stronę i tym samym powaliłem kolejnego ślepca. Nieumarli stoczyli się ze schodów. Słychać było odgłosy kości. Jeden rozwalił sobie łeb o stopień. Reszta, która spadła została dobita przez naszego nowego dowódcę.

Kolumna uderzeniowa została doszczętnie zniszczona. Z kibla dochodziły jakieś dziwne odgłosy. Wtedy Vincent powiedział:

- Ha, ha, ha! Jeden z zombie się ejakuluje.

Vinc to dowcipniś, ale niektóre żarty są przesadzone. Jednym kopniakiem wyważam drzwi. Na kuckach i na kiblu klęczał Dżin, no ku*wa, proszę! Z kibla coś się darło. Vinnie był strasznie dowcipny i nie zbytnio lubił Zdzicha. W końcu powiedział

- I co Zdzichu? Kloca się nie spuściło i się zbuntował!

Ale Zdzichowi ten żart się nie spodobał. Po kolejnym uderzeniu aż podskoczył. W końcu rozkazałem, aby uniósł klapę. Chociaż klapa była otworzona na kilka sekund została przygnieciona jakaś zgniła, podzielona na segmenty mała rączka. Orzesz ku*wa. Wirus nie szczędzi nawet małych dzieci, Jezu Chryste! Dżin próbował obciąć stworowi rękę. W końcu mu sie udało. Rączka poleciało prosto do stóp Zdziśka. Został ochlapany pomarańczową juchą. Vincentowi uśmiech od razu zszedł z twarzy. Schował swoją twarz w dłoniach. Odgrodzenie tego obszaru było konieczne. Roman podszedł do niego i zaczął go pocieszać. Norbert stał jak wryty. Nie było wytłumaczenia tego zjawiska.

- Dżin, musisz zmieszać różne chemikalia i je tam wrzucić, zrozumiano?

- Tak, chętnie przyczynię się do egzekucji potworów! - Odrzekł z wielkim zapałem Dżin.

Deska klozetowa odskoczyła. Wylazła z niej jakaś pokraka. Jak to do cholery dostało się do klopa? Dziecko miało jakieś sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, oraz wydłubane oczy. Jego ciało było podzielone na segmenty, jak u dżdżownicy. Uśmiechało się swoimi wargami. Zamiast zębów miało jakieś ostre jak brzytwa igły. To był ten, któremu deska od klopa amputowała rękę. Po resztkach ramienia spływała jeszcze ciepła, pomarańczowa posoka. Wskoczyło na Zdzicha i powaliło go na łopatki. Chwyciłem to za kark i przekręciłem. Usłyszałem odgłos łamanych kości. Rzuciłem małym zombie do kibla. Znowu usłyszałem ten niezbyt fajny odgłos. Deska od razu przycięła mu łeb. Główka odskoczyła od tułowia. Zmiażdżyłem ją butem. Na cholewie buta miałem resztki czarnego mózgu, oraz pomarańczowej krwi.

Od razu szybko usiadłem na desce. Spuściłem ten wybryk mutacji do ścieków. Słychać było odgłos spuszczanej wody, ale, ku*wa, to sie zapchało! Jeszcze kilka razy wciskałem przycisk. Znowu usłyszałem nieprzyjemny chrzęst kosteczek. Ruchem dłoni rozkazałem Zdzichowi, aby zrobił jakieś silnie żrące chemikalia. Jako pojemnik użyl pojemnika do spryskiwania. Znowu coś waliło w klopie. Odruchowo spuszczałem wodę. Czasami słyszałem zgrzyt szkieletu moich przeciwników. Mam nadzieję, że takie spłukiwanie co parę razy wody może doprowadzić do uszkodzeń na ich malutkim mózgu. Co i raz słyszałem uderzenie głową o ścianki kibla. Ile ich tam do cholery jest?! Widziałem, jak Zdzisiek miesza proszek do prania z jakimś płynem, który był przeznaczony do czyszczenia muszli klozetowej.

Czasami jakiemuś potworowi udało sie wystawić rękę, nogę, lub głowę. Na szczęście szybko ucinałem ich kończyny. One nie myślą, więc nie będą pracować zespołowo, to po prostu pustaki. Szczerze mówiąc, to pustak by się nawet przydał. Zdzichu musiał już tylko dolać trochę wody. Zakręcił to i podszedł do klopa. Powiedziałem mu:

- Na trzy otworzę deskę i spryskasz te pomioty szatana, ok?

- Jasne!

- Raz, dwa... trzy!

Otworzyłem deskę i Dżin wlał tam swój specyfik, po opróżnieniu pojemnika znowu usiadłem na klapie. Z klopa słychać było dziwne bulgotanie i piski. Świadczy to, że specyfik jest silnie żrący. Roman już wcześniej zdobył konsoletę łączącą kibel ze zraszaczami. Powciskałem odpowiednie guziki i spuściłem wodę. Razem z kolegami poszliśmy do okna, zobaczyć, co tam się teraz odpi***ala. Przy wrotach stało bardzo wiele zombie. Dobrze, że baca wymyślił coś z tymi zraszaczami, skąd o nich wiedział? Tego nie wiem. Potem zaczęła się masakra. Każdy zgnilec został opryskany, chemikaliami żrącymi własnej roboty. Po kilku sekundach ze zgniłków zaczęła odchodzić skóra. Skóry topiły się, jakby były z wosku. Potem zaczęły odchodzić mięśnie. Potem wszystkie poupadały, brodząc we własnej krwi. Powciskałem odpowiednie guziczki i wyłączyłem zraszacze. Gdy przyjdą kolejne, nakarmimy ich tym samym specyfikiem.



Pozbieraliśmy wszystkie rzeczy, które zombie zostawiły (Niektóre zombie maja broń i fanty, które mogą się potem przydać). Zdzichu dostał zardzewiały młotek i deskę, która może mu służyć za osłonę. Zdzichu może i ma słabą broń, ale za to może się obronić tą dechą. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Od razu rzuciła się na nas grupa zgnilców, które pilnie próbowały się dostać do pokoju. Zaatakowały Zdziśka. Gdyby nie miał tej "tarczy", już by nie żył. Rozciapał ślepcowi głowę. Gdyby nie deska, już by nie żył. Rzucili się na niego dwójkami. Jednemu wydłubał oczy drugą końcówką młotka. Drugiemu, który próbował go przygnieść, odepchnął go deseczką i wykończył młotkiem. Tutaj wszystko może być bronią.

Wyważyliśmy drzwi. Było tam pięciu ocalałych. Powiedziałem im, aby poszli na dół i utworzyli grupę, albo tam zostali. Szybko wybiegli z pokoiku. Zaczęliśmy buszować po szafkach. I tak im się to nie przyda. Roman szybko napadł zwłoki zgnilca z plecakiem. Truposz miał rozbitą głowę o ścianę. Widocznie popychali go i jeden z nich popchnął go na ścianę. Wtedy w głowie rozbrzmiał mi dziwny dźwięk. Złapałem się za uszy. Brzmienie rozsadzało mi mózg. Padłem na kolana i zemdlałem. To był jakiś sen. Przy mnie stała grupka dzieci. Stałem z tortem i mówiłem miłe słowa. Kiedy dzieciaki (w wieku 12 lat) zaufały mi doszczętnie, rzuciłem tortem w ścianę. Zdjąłem maskę, dzieciaki zaczęły głośno krzyczeć, Jezu Chryste!

Z tyłu wyjąłem topór strażacki. Zaczęły się cofać. Pierwszemu obciąłem głowę. Czerwona posoka tryskała na mnie, ja tylko się śmiałem. Potem wykończyłem resztę. Mój kostium był cały we krwi. Mogłem tylko widzieć z oczu oprawcy, nie mogłem kierować ciałem. Wtedy zaczął rąbać ciała. Dłoń od przedramienia. stopa od kostek. Niektóre kończyny leciały w powietrzu, robiąc przy tym rzeki krwi. Potem, kiedy już wszystko porąbałem położyłem topór koło mnie. Boże dlaczego?! Zacząłem brać kawałki ciał i obgryzać je do kości. Kości rzucałem w różnym kierunku. Kiedy skończyłem tę jatkę, wstałem i wziąłem toporek. Topór był cały we krwi. Z tyłu kieszeni wyjąłem worki. Zacząłem zbierać kości i wrzucać je do worków. Odstawiłem woreczki i zacząłem zlizywać z podłogi krew.

Potem wziąłem worki i wrzuciłem je do robotów. Oprawca zaczął się śmiać. Potem się obudziłem. Zobaczyłem moich kompanów (Romana, Dżina, Vincenta, Norberta) przywiązanych do szafki. Wtedy usłyszałem ten sam śmiech. Stał do mnie przodem dzierżąc topór strażacki. Przez śmiech wysyczał:

- Teraz zrobię z twoich flaków akordeon!

Zaczął na mnie szarżować. Udało mi sie odejść z pola szarży. Uderzył w ścianę. Trochę go zamroczyło. Podskoczyłem i próbowałem wyjąć mu topór. Przy wyjmowaniu toporka wykręciłem mu palec. Przez zęby wycedził:

- Jeszcze cię dorwę!

I znikł. Jego broń również. Podszedłem do kolegów i zacząłem ich odwiązywać. Powiedzieli mi, że ich broń (moją też) wrzucił do plecaka trupa. Kiedy już się wyposażyliśmy, poszliśmy badać resztę pokoi. Na suficie nie było kratki wentylacyjnej, podejrzane. Nagle z dziury wystrzelił jakiś jęzor, który złapał górala za nogę. Szybko próbował go wciągnąć do dziury, ale stawiał się. Potem udało mu się ściąć ten język. Z amputowanej kończyny błyskawicznie wytrysnęła jucha. Potem rozległ się głos:

- Mam nadzieję, ze spłoniesz w ogniu!



Tym razem był to jakiś robot. Walczył z tym fioletowym. Ale, on, potwór miał fioletowy mundur (razem z odznaką). Robot był nieźle poniszczony, u lewej dłoni brakowało mu palca, nogi całkowicie zdjęte z tej kanarkowej skóry. Jego nogi to zwykły szkielet. Trzeba dodać jeszcze rozległe obrażenia na całym jego ciele. Z tułowia wychodziły różne druty i kable, ciągle zdawało mi się, że w jego tułowiu bije czyjeś serce. Plus jeszcze łepetyna, brakuje jednego króliczego ucha, głowa całkowicie wygląda mi na króliczą. Wtedy fioletowemu udało się go odepchnąć. Wtem powiedział:

- Masz coś, co należy do mnie.

- Nic ci nie dam! - zacharczał robot.

- Racja, wezmę to sobie sam.

- Co ty robisz?!

- Zbliż się do niego, a obetnę ci łeb - rozbrzmiał głos.

- A, to ty, mój dobry brat bliźniak. Chodź tu i zakończmy to, jak na potwory przystało.

Przez następne sekundy usłyszeć było głośne kroki i śmiech potwora. Robot próbował doczołgać się do wyjścia.

- Przeciąłem Ci ścięgno Achillesa, co?! Ha, ha, ha, ha! - Wycedził przez swoje zakrwawione zębiska.

Właśnie wtedy z ciemności coś wyskoczyło. To, co najbardziej rzucało się w oczy, to niebieski mundur ochrony i szmaty, które pełniły funkcję arabskiej maski. Wtedy oznajmił:

- Teraz masz go zostawić, jasne?

- Oj, oj, mój drogi nie bądź niemiły - podczas mowy sięgał po coś łapą - bo najpierw łap to! - Rzucił z wielką siłą rzeźnickim nożem w swojego "brata".

Ten w ostatniej chwili uchylił się od broni. Fioletowy rzucił się na niego i zaczął go przygniatać swoim cielskiem. Zaczął szeptać jakieś słowa: "pamiętasz, bratku, kiedy przyczyniłeś się do śmierci małej dziewczynki?". Wtedy w głowie znowu zaczęło się coś dziać. Przeniosłem się w inne miejsce, widocznie na halę. Odbywało się tam przyjęcie. Na widowni stał robot i opowiadał jakieś dowcipy. Następnie jakaś dziewczynka weszła tam do niego. Robot spojrzał na nią. Ona powiedziała:

- Jesteś śmieszny.

Już chyba wiem co się stanie. Cybernetyczny przyjaciel ugryzł ją w głowę. Z ran zaczęła lać się szkarłatna posoka. Chapnął jeszcze raz. Słyszeć można było chrzęst kości. Za trzecim razem odgryzł jej głowę. Bezgłowe ciała opadło na deski. Maszyna cała we krwi. Widownia zaczyna krzyczeć. Ochroniarz, który miał pilnować przedstawienia został ochlapany we krwi. Z jego ust wybiegło ciche "o mój Boże". Droid miał czerwony kolor oczu, który powrócił do normalnego koloru po tej akcji. Kurtyny zostały momentalnie zasłonięte. Potem ujrzałem obraz kurtyn w spowolnieniu. Do cybernetycznego bota zaczęły biec dwie postacie. Fioletowa i niebieska. Wtem wizja się skończyła.





- Ty sku*wysynie, specjalnie go uszkodziłeś! - wykrzyczała przybita do podłogi postać

- Trzeba było częściej robić przeglądy. Znalazłbyś pluskwę oraz prochy z kości pięciu dzieci.

- Ty zakało świata.

- Takie ubliżenia powodują, że nie masz już siły.

Znikąd pojawił się ten robot. Czołgał się. W dłoni miał jakiś młotek, czy coś. Wiadome jest, co będzie z tym robić.

- A teraz bracie, szykuj się na... arght! - został momentalnie walnięty przez droida.

Zły "brat" upadł na ziemię po czym znikł. Ten "dobry" przerzucił pomocnika przez ramię jak worek kartofli. Zaczął biec w stronę schodów. Dziwne, bardzo dziwne! Ze schodów na górę słychać było strzały i jęki zombie. Szybko wbiegliśmy na górę. Zombie były podziurawione kulami jak ser szwajcarski. Zza barykady domowej roboty wyglądało na nas kilku ochroniarzy. Następnie rozległ się głos:

- Stójcie, nie ma przejścia!

- Niby czemu?

- Taki jest rozkaz Dona. Dopóki sie nie zjawi, nie przejścia!

- A może bym go poszukał?

- No dobra, Don nie żyje. Rozszarpał go jakiś fioletowy potwór. Sęk w tym, że miał Skorpiona. Dobry pistolet maszynowy. I w tym właśnie szkopuł, bo nasz szef zakneblował się w swoim biurze i ma jeszcze tego Skorpiona. On po prostu oszalał, kiedy próbujemy sforsować drzwi krzyczy do nas: "Nie przyjdziecie tutaj, nędzne potwory". Jeden z żołnierzy HVM przemówił mu do rozsądku, ale Stachu wziął go za szmaty i siedzą tam razem.

- Spróbuję przemówić mu do rozsądku.

Kiedy podszedłem do drzwi te się otworzyły. Wybiegł z niego żołnierz HVM. Przewodnik zaczął strzelać do wszystkiego co popadnie. Kiedy musiał przeładować, Militarny z HVM rzucił się na niego i go obezwładnił. Przy biurze leżał ten sku*wysyn z ostrzem. Coś go rozszarpało, flaki na wierzchu i zmiażdżona głowa. Teraz chyba jesteśmy bezpieczni... CDN.

Odpowiedź

Pokaż znaczniki BBCode, np. pogrubienie tekstu

Dodaj zdjęcie z dysku

Dodaj nowy temat Dołącz do grupy +
Avatar TheBDQJP
Właściciel: TheBDQJP
Grupa posiada 8212 postów, 748 tematów i 712 członków

Opcje grupy Lubię się bać

Sortowanie grup

Grupy

Popularne

Wyszukiwarka tematów w grupie Lubię się bać