Od zawsze doskwierała mi samotność. Nigdy nie dawałem tego po sobie poznać, jednak właśnie to wyobcowanie wykształciło we mnie jakiś instynkt. Jako dziecko miałem wielu znajomych, ale o ironio, żadnego z nich nie potrafiłem nazwać przyjacielem. Nikt nie potrafił mnie poznać.
Może to otoczenie tak na mnie wpłynęło, a może... to ja wpływałem tak na otoczenie.Przez całe życie nie potrafiłem wyrzucić z siebie ani grama mojego prawdziwego ja. Może to chęć przynależenia do grupy. Bałem się spalić za sobą ostatnie mosty i nawet towarzystwo znajomych, nie zapewniało mi tej swobody. Nie potrafiłem się otworzyć. Bałem się odrzucenia. Znasz to uczucie kiedy trzymasz w sobie gniew, strach lub coś czego nie chcesz okazywać? Moje ciało stało się klatką dla czegoś we mnie. Z początku to nawet nie był dla mnie problem. Szkoła, dom, szkoła dom i tak w kółko.
Nie dawałem mu nawet możliwości dostania się do mojej głowy. Kiedy skończyłem szkołę, w moim życiu pojawiła się pustka, w której każdy możliwy zakamarek zarezerwował sobie On. Opuściłem dom w którym jak dotąd mieszkałem wraz z rodzicami i wynająłem sobie mieszkanie na obrzeżach małego miasta. Speluna jakich mało, jednak nareszcie nikt nie patrzył mi na ręce i nareszcie On przycichł. Praca, dom, praca, dom i tak w kółko.
Jestem szarakiem? Przez całe życie się tego bałem, a teraz... nie różnie się niczym od całej reszty społeczeństwa, no może z wyjątkiem Jego, ale przecież nikt o nim nie wie. Nie chciałem być jak oni, nie chciałem tak żyć. Być może On to dla mnie błogosławieństwo, a nie kara. Nie potrafię opisać czym dokładnie jest, ale wiem że istnieje i wiem że odcisnął się on krwawą plamą na mojej psychice. Stało się. Wrócił. A do tego nawet nie potrafiłem pomyśleć o niczym innym niż o nim. Pierwszym moim gościem, bo tak będę nazywał ludzi których On do siebie przygarnął. Była młoda dziewczyna. Na oko z 24 lata. Typowa dziewczyna na telefon. Nie postawił poprzeczki za wysoko, jednak jak On uznał od kogoś musiałem zacząć. Usiedliśmy na mojej obleśniej sofie i podałem jej wino. Które poprzedniego dnia przyrządziłem według Jego przepisu. Parę minut potem zasnęła, a obudziła się skrępowana. Na tej samej sofie która teraz wydawała się ociekać doskonałością. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale jej widok sprawiał mi nieopisaną przyjemność. Pierwszy raz w życiu przestałem czuć się samotny i nawet On był zachwycony tym widokiem. Mój pierwszy gość. Jej twarz pobladła. Nie tylko dlatego że była przerażona. Widziałem jak w parę chwil uchodzi z niej całe życie, barwiąc moją sofe w pejzaże chaosu. Widziałem jej życie. Widziałem jej przyszłość i po raz pierwszy poczułem że mam na coś wpływ. Poczułem że mogę ingerować w sprawy Boga. Poczułem się jak Bóg.
Od tamtego czasu moja sofa widziała więcej istnień niż byłem sobie w stanie wyobrazić. a czerń i pleśń wśród poplamionego krwią poszycia była dla mnie kojąca. Wypełniła je tak samo, jak On kiedyś wypełnił mnie. I mimo że się w tym zatraciłem, to dalej mogę podjąć najistotniejszą decyzje w moim życiu. Pozbyć się ohydnej powłoki ludzkiej i wzlecieć tam gdzie ludzka forma jest tylko balastem. Jutro moja kanapa ujrzy ostatnie istnieje w jej egzystencji. To nie pożegnanie. To zwiastun lepszego jutra...