[MOJE] SAS cz.1 Początek

Avatar
Konto usunięte
Przez bagienne pustkowie jechał autobus. W nim siedziałem ja. Tak samo jak reszta kolegów byliśmy podekscytowani wycieczką przez opuszczone, niezamieszkane od 10 lat pustkowie. Przez okna w autobusie było widać nienaruszoną, bagienną florę. Przez ten długi czas rośliny i zwierzęta miały niepowtarzalną szansę na ewolucję i zajmowanie kolejnych terenów. Drzewa, które kiedyś były zniszczone, zregenerowały się bez pomocy człowieka. Zwierzęta stały się coraz bardziej zajadłe i walczyły niecałe dwa miesiące, aby w końcu wypędzić bandytów ze swoich terenów.
– A tutaj możecie zobaczyć zmutowaną przez ludzi muchołówkę, która osiągnęła niepowtarzalne rozmiary i zaczęła polować na większe zdobycze, w tym bagienne ssaki i gady. –Przewodnik zabierał czasem głos i mówił o tutejszej faunie i florze. Zanim dojedziemy do punktu wyjścia, minie parę ładnych godzin. Rozmowy pasażerów przerywał terkot silnika autokaru. Mimo to, ludzie bawili się świetnie. Pan Zdzichu spod piątki znowu się spił i z samego końca słychać było jego donośne chrapanie.
– Ty, pa, Zdzichu znów zasnął!
– A to ochlapus!
– Przynajmniej nie bierze narkotyków tak jak wy, chędożone ćpuny! - Przerwałem narkomanom, którzy siedzieli koło pana Zdzicha. Frajerzy jedni, lepiej niech się zajmą swoim nałogiem.
Zaczęło się ściemniać i większość pasażerów szykowała się już do krainy snów. Zdzisiek nadal spał. Zapewne o dziesiątej wstanie i po cichu wyjmie pół litra i się zacznie. Dilerzy spod trójki będą się na niego drzeć. Ale mam na to sposób. Kijem w łeb i do bagażnika. Kiedy kolejne osoby zasypiały, narkomani wyjęli swoje prochy.Wprost za**biście!
Najchętniej zabrałbym im ten Haszysz i wywalił za okno. Jeden z dilerów otworzył paczkę i bach! Na ziemię wysypał biały proszek. Oj, będą się z tego tłumaczyć, oj będą!
Wtedy Zdzichu otrząsł się, wyciągnął flaszkę i po cichu zaczął z niej pić swój nektar.
Kolejny raz narkomani zwrócili mu uwagę. Sąsiad nic nie mówił, tylko podniósł kilka ziarenek białego proszku i dmuchnął prosto na twarz dilera. Oczywiście, zaczęła się awantura i Zdzichu rozbił flaszkę na głowie jednego z ćpunów. Nagle autobus gwałtownie zahamował. Awanturujący się idioci polecieli do przodu. Jeden z nich nadepnął na rozsypany wcześniej proszek i popchnął swojego kolegę, który zachwiał się i rozbił sobie głowę o wystającą gaśnicę.
Drugi wyleciał na sam przód i rozbił szybę, przez którą wyleciał. Przy upadku porozcinał sobie żyły na dłoniach. Nagle wszystko zaczęło wirować. Nie wiem co się działo. Barwy zaczęły tracić kolory. Upadłem na podłogę. Przed całkowitą utratą przytomności zobaczyłem rzekę krwi, która wlała się dosłownie przez okno autokaru. Wtedy kompletnie odleciałem.
Z wielką mozolnością podniosłem się z siedzenia. Autobus na oko był pusty i tak, właśnie było. Było tam kilka plecaków. Zwyczajowo nie bywam wścibski, ale postanowiłem, że zbadam wnętrze kilku z nich. Kiedy wzrok mi kompletnie powrócił dostrzegłem… zgroza! Na podłodze było wiele smug szkarłatnej krwi. Poszedłem pod koniec drugiej części zdewastowanej maszyny. Na jednym z siedzeń ktoś siedział, wpatrywał się w szybę. Koło niego stał wypakowany tornister i but, z którego wystawały szczątki stopy.
– Proszę pana! – krzyknąłem przerażony. – Proszę pana! - Wtedy złapałem mężczyznę za ramię. To był błąd.
Odwróciłem go do siebie przodem. Nagle odrzuciłem go z obrzydzeniem na siedzenie. Koleś nie miał twarzy. Zamiast niej widniała czerwona dziura. Na placku faceta leżały oczy wraz z żuchwą, która była przecięta w dwóch miejscach.
Zostawiłem trupa i przeszedłem do przedniej części autobusu. W niej nie było krwi, ale coś gorszego – szczątki pasażerów. Ciała zostały rozszarpane na kawałki. Niektóre miały dziury w brzuchach i wyrwane wnętrzności. Kończyny były urwane albo ucięte, zgroza! Podczas wychodzenia z pojazdu, zwymiotowałem, nie mogłem nieść smrodu zmasakrowanych ciał. Wypadłem z pojazdu. Nie mogłem się podnieść. Wtem usłyszałem kroki. Postanowiłem udawać martwego.
– Pa, Maciek, jakiś trup, którego jeszcze nie obrabowaliśmy. Przeszukaj go!
– Sprawi mi to wielką przyjemność.
Rabuś podszedł do mnie i zaczął przeszukiwać mi kieszenie.
– Ku*wa, on ma puls! - Złodziej zaczął się wycofywać. Wtedy złapałem go za nogę i powaliłem na glebę.
– Strzelaj, ku*wa, strzelaj! – darł się złodziejaszek.
– Zacięło się! – krzyknął przerażony, drugi łotr.
Nagle się ściemniło. Wyrwałem leżącej na ziemi hienie cmentarnej nóż zza pasa i wbiłem go w klatkę piersiową. Mężczyzna krzyknął w niebogłosy. Drugi uciekł. Wtedy to ja zacząłem przeszukiwać kieszenie tego pierwszego. Nóż, naboje i wypchany trupimi pieniędzmi portfel . Było też tam parę konserw i jeszcze dobrych kanapek.
Potem stchórzyłem i uciekłem do autokaru. Tam mogłem przespać noc. Zamknąłem się od środka. Położyłem się na jednym z siedzeń i okryłem się kurtką. Potem wyjąłem kanapkę i zacząłem ją łapczywie konsumować. Jedyne czego mi brakowało to woda. Gdzieś około dziewiątej usłyszałem czyjś głos.
– Stary, wpuść mnie, błagam! – krzyczał błagalnie. O nie! Aaaa! –po chwili jego krzyk się urwał.
Wyjrzałem przez okno i dostrzegłem za jednym z pni sylwetkę. Nikt inny jak Zdzichu! Koło niego wałęsał się jakiś szczeniak. Wyszedłem z pojazdu i podbiegłem do niego. Zdzisiek był jak najbardziej trzeźwy, ale jego noga była przestrzelona na wylot. Przerzuciłem go przez ramię jak worek kartofli. Szczeniak pomknął za nami do bezpiecznego wnętrza machiny. Niebo zabarwiło się na jakieś pięć minut na czerwono, potem zapadła już ciemność.
– Czemu mnie uratowałeś? Już jestem trupem, nie fatyguj się.
– Jesteś moim kumplem, więc ci pomagam.
– Ja już niedługo wykorkuję.
– Kto cię postrzelił?!
–Jakiś facet, który stąd uciekał.
- A ten szczeniak? Skąd się wziął?
- Uratowałem go przed tymi gościem. – Zdzichu mówił coraz słabszym głosem. Widziałem, że traci siły. Postanowiłem go więcej nie wypytywać.
Wtedy mały piesek do mnie potruchtał.
– Zgubiłeś się, co, mały? – Powiedziałem do niego.
Pomyślałem, że nazwę tego psa „Walet”, tak jak mojego od dawna nieżyjącego labradora.
Walet był bardzo energiczny, ciągle coś gryzł, niszczył, rozwalał. Zdzichu już wtedy spał. Przykryłem go kurtką rabusia i położyłem się na drugim siedzeniu. Szczeniak podbiegł do mnie i zaczął się do mnie tulić swą puszystą, ciepłą sierścią.
Rano autobus był w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej. Prawie dostałem zawału, gdy zauważyłem, że drzwi zostały wyważone. Z jednych zwłok pozostały tylko kości. Niektórych ciał brakowało i co bardziej niepokojące, były tam ślady. Miały one bardzo mały odstęp, tak, jakby ktoś powłóczył tu nogami. Koło nich znalazłem dwie ciężkie gałęzie. Uznałem, że nadadzą się na broń. Mam nadzieję, że znajdę ocalałych z tej masakry, pomyślałem.
Kilka metrów od wejścia leżałzakrwawiony plecak. Pewnie przyciągnęło go tutaj to coś, co włamało się nam do środka. Roztworzyłem tornister i zacząłem rabować z niego wszystko, co było zdatne do użytku. Był tam Gorący Kubek, konserwy, dwie zupki chińskie, naboje, woda i pistolet.
Resztę fantów dałem Zdzichowi, a piesek dostał trochę szynki z kanapki. Nagle usłyszałem krzyk.
– Stać! Nie ruszać się!
Ja i kolega podnieśliśmy ręce do góry. Z krzaków wyszła znajoma postać.
– Stój! A, to ty, Dżin. Z kim się pałętasz?
– Ze Zmorą.
– Przecież Zmora nie żyje. Nie budził się a potwory się zbliżały.
– Ale przeżył – odpowiedział mu Dżin.
To był nasz przewodnik, Stach. Opuścił pistolet i rozkazał, abyśmy poszli za nim. Ominęliśmy szerokim łukiem rów wypełniony zanieczyszczoną wodą. As szedł z nami. Raptem przewodnik zatrzymał się.
– Stać, schylić się.
– Po co? – spytałem.
– Zaraz zobaczysz.
Stach pokazał palcem w stronę rowu. Koło niego pałętała się jakaś postać. Lekko włóczyła nogami, wydawała jakieś jęki. Zdzichu potknął się i wpadł prosto do dziury z wodą. Postać zauważyła go. Zaczęła poruszać się trochę szybciej, ale nadal była powolna. Dżin patrzył na nią jak w kolorowe wrota. Pobiegłem do niego. Stwór potknął się i wpadł do wody. Przyjaciel zaczął uciekać. Wyjąłem moją „maczugę” i czekałem na napastnika. Adrenalina zawładnęła moim ciałem.
– Na co czekasz?! Wal! – krzyknął Stach.
Żywy trup wyjął ręce przed siebie. Wtedy wziąłem zamach. Uderzyłem w dłoń, która wykrzywiła się w prawą stronę. Potem zamachnąłem się na głowę. Monstrum upadł i próbowało się podnieść. Zadałem ostateczny cios. Jednym ciosem rozkwasiłem mu głowę. Krew rozprysła na wszystkie strony. Wyrzuciłem kij. Usiadłem na ziemi i z zacząłem rozmyślać, czego tak naprawdę dokonałem. Wtedy poczułem uderzenie w tył głowy. Upadłem na podłoże.
– Witaj w grupie! – zawołał Dżin.
Wtedy kompletnie odleciałem.
Obudziły mnie rozmowy. Zamiast na ziemi leżałem na miękkim materacu
– Mamy przesrane.
– Czemu?
– Nie widziałeś? Umarli wstają z grobów i gryzą. Pamiętasz Spencera?
– Tak, dopadł go potwór i go zabił.
– A potem?
– Wstał jakby nigdy nic i pogryzł Benka.
– Czyli pamiętasz.
Podniosłem się. Nagle jeden z głosów powiedział: – O, nasza śpiąca królewna wstała, ha!
– Zamknij ryj, Zenon. To jeden z nas.
Wtedy gość podał mi dłoń. Chwyciłem ją i wstałem. Spojrzałem na niego. Był dobrze uzbrojony. Oznajmił mi, że nie mamy dla mnie dodatkowej broni i muszą ją sam zdobyć. Nic trudnego. Wziąłem leżącą nieopodal, urwaną nogę ze stołu. Nagle rozległy się śmiechy.
– Na zombie z tym pójdziesz, ale na mutanta i potwora już nie!
– Masz kij baseballowy i z niego nie skorzystasz?!
Wtedy na zniszczonym stole dostrzegłem kij, o którym była mowa. Wziąłem go i podszedłem do wyjścia. Spotkałem tam Dżina. Uderzyłem go w twarz. Zdzichu krzyknął:
– Co to ma być?! Uderzyłeś mnie!
– To za to nad rowem.
– Ale to Stachu cię walnął! Ja tylko mu pomagałem!
– Wiesz co, chyba ci wierzę.
– Przewodnik powiedział, że będziesz w ekipie eksploratorów razem ze mną! A Przewodnik jest w grupie likwidatorów! Zarabiam na przeniesienie do drużyny zwiadowców lub do obrońców!
– Bywaj – zbyłem go.
Odszedłem od Zdzicha. Pograł sobie moim kosztem, aby mieć awans do zwiadowców lub obrońców. Za kwadrans miała być zrzutka od zaopatrzeniowców w różne miejsca, a eksploratorzy mają je odnaleźć i wziąć coś jeszcze. Po kwadransie wybiegliśmy z bazy. Kierowaliśmy się do punktów zrzutki. Trzymaliśmy się w zwartym szyku i wypatrywaliśmy skrzynek. Kiedy na horyzoncie pojawiła się jedna z nich, jeden z naszych, Michael, pobiegł do niej. Wtedy znikł, tak, kurna znikł. Nigdzie go nie było widać. Andriej powiedział, że lepiej będzie zostawić tę skrzynkę na końcu.

PDA mówiło, że są tylko trzy. Zabraliśmy się za poszukiwanie kolejnej. Chi Jen trzymał elektroniczną mapę. W końcu powiedział:
– To tylko cholerna iluzja potworów. Michael wącha już kwiatki w Niebiosach.
Coś w tym było. Kilka metrów od nas pałętało się stado żywych truposzy. Nic nie robiły, tylko włóczyły nogami. W nocy to co innego. Można by je zbudzić z tego transu tylko wielkim hałasem lub je do tego sprowokować. W nocy ich zmysły się wyostrzają i atakują bez wahania. Ale tutaj były one przeszkodą. I tak nas zaatakowały kiedy próbowaliśmy je minąć. Wyciągnąłem swój kij od baseballu. Kilka z nich poszło na mnie. Pierwszy próbował zajść mnie od tyłu, ale zamach z piruetu po prostu urwał mu głowę. Głowa uderzyła kolejnego zombie wyprowadzając go z równowagi. Kolejny wskoczył mi na plecy. Gdyby była noc, jak nic, pogryzłby mnie. Nie poradziłby sobie nawet drewnianeumocnienie, które zrobiłem przed lekkimi ugryzieniami i ciosami w szyję. Próbował mnie ugryźć, ale złamał sobie zęby o ochraniacz. Wtedy go zrzuciłem. Kolejnych dwóch ruszyło w moim kierunku, wyciągnęli ku mnie swoje obrzydliwe łapska. Jednym ciosem rozwaliłem ryj jednemu z trupów. Było to jak w spowolnieniu, którezwiększało moje szanse przeżycia. Kopnąłem drugiego. Zwyrodnialec poleciał prosto na pułapkę zastawioną przez grupę łowców. Poczułem się jak król. Wtedy znów zostałem ściągnięty na ziemię. Jeden z zombie znowu wskoczył mi na plecy. Tym razem podskoczyłem i upadłem plecami na ziemię. To zamroczyło go na chwilę i pozwoliło mi na porachowanie mu kości. Kilkoma zamachami zniszczyłem napastnika.
Wziąłem się za pomoc towarzyszom. Trzech zdechlaków otoczyło Chi Jena i przygwoździli go do sosny. Chińczyk nie miał szans z pałką na grupę zmartwychwstałych. Wtedy uderzyłem jednego w plecy i go powaliłem. Reszta zdechlaków zainteresowała się mną. Postanowiłem, że wciągnę je w zasieki. Pobiegałem koło pułapek. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Banda zombie wpadło w zasieki, które godne były Włada. Tak również one wyglądały.
Na ostatniego umarłego zeszła się cała nasza grupa. Wraz z naszym nawigatorem. Wtedy ujrzałem skrzynkę. Pobiegłem niczym sprinter do zrzutki i załadowałem fanty. Jeśli chodzi o awans, to awansuję szybciej niż Dżin. Zdzichu nie uczestniczył w misji, ponieważ badał go medyk. Nieźle mu ten nos rozkwasiłem. Ale dość o tej pijanej małpie.
Chi Jen powiedział, że następna skrzynia znajduje się w miasteczku. Jest ono teraz terenem pełnym zombie i potworów. Czasami widywano tam też mutanty. Drugi punkt zrzutu znajdował się za wzgórzem. Było tam pełno zdechlaków. Andriej patrzył przez lornetkę i ostrzegał przed babami-trupami. Teraz były tam również kobiety. Nasz zwiadowca mówił, że są trochę szybsze i żwawsze od ich męskich odpowiedników, ale nie posiadają tak wielkiej siły. W umarłej wsi był słabo odstawiony punkt. Było tam kilka kobiet- zombie. Poszliśmy w tamtym kierunku, wtedy trupy nas zauważyły.

Nagle ktoś odwrócił uwagę reszty truposzy od nas. Niedaleko nich wylądowały petardy i flary, które, jak widać, je przyciągały. Na wzgórzu, z którego leciały rozpraszacze, zobaczyłem postać. Była wysoka. Miała głowę ukrytą w kapturze i maskę doktora plagi. Kiedy wyrzuciła ostatnią petardę i odeszła w swoją stronę. To będzie masakra, idą ich setki. Tu nie można walczyć, tu trzeba spi***alać. Kilku naszych zaczęło się cofać, co skutkowało rozdarciem flanki. Zenon, Andriej i kilku kolesi wybiegli z oddziału.
– Wypi***alać! Spi***alać! - krzyczał jeden z gości.
Kiedy nasi zaczęli się cofać, ożywieni dopadli Chi Jena, po czym rozdarli go na kawałki. Otoczyli Jego zwłoki i zasiedli przy nim jak do stołu. Potem zaczęli wpychać sobie Jego flaki do swoich zgniłych gęb. Ci, którzy nie mogli się dostać do świeżego pożywienia, zainteresowali się mną. Stałem jak osłupiały. Nigdy nie widziałem tak brutalnego morderstwa. Uciekłem w stronę miasteczka. Kilku truposzy polazło za mną. Zbiegłem na uliczkę. Ślepy zaułek, już po mnie. Nagle, kiedy zdechlaki podeszły ku mnie, ziemia zapadła się.

Wpadłem do jakiegoś tunelu. Nieumarłe stwory wpadły na kołki, które ich poprzebijały. Kilku jeszcze próbowało się podnieść. To był impuls. Rozwaliłem im łby. Prócz światła wydostającego się z dziury, otaczała mnie tylko ciemność. Koło zwłok potworów leżała lampa naftowa, na oko z lat II Wojny Światowej. Zapaliłem ją zapałką. Szedłem przez klaustrofobiczne, ciemne korytarze tunelu. Były tam dziwne rysunki i malowidła. Przedstawiały one gromadę szkieletów, które odziane były w nieznane mi szaty. Na każdej z szat był jakiś znak. O, W, N, Z, P, W, M, S, Z, Z, K i inne. Szkielety miały
kostury, na końcu którego świeciło światło. Była to cała armia. Na innych rysunkach było, jak unoszą ręce w górę i coś krzyczą, wyzywają lub wzywają.
Potem zająłem się napisami. Wróciłem się do pierwszego obrazka i potem spojrzałem na napisy.
Napis pierwszy: „Bóg stworzył Aniołów, aby pomagały ludziom (…). Niektóre z nich się zbuntowały i zostały zesłane na Ziemię. Ale niebyły One pod postacią Aniołów, ale szkaradnych bestii, które żywiły się ludzką krwią i mięsem. Bóg starał się, aby ludzie nie bali się ich i o nich nie wiedzieli. Ale szatan chciał, aby było wprost przeciwnie. Robił wszystko, aby ludzkość żyła w ciągłym strachu. Ale Bóg każdego ujrzanego przez ludzi potwora uśmiercał”.
Napis drugi: „Szatan ożywił kilku magów, zostających najsilniejszymi czarownikami i zmusił ich, aby ożywiali swoich pobratymców. Szkielety tego nie chciały, ale jego moc nad nimi panowała. Ożywili najsilniejszego, upadłego potwora, który przyzywał swoich braci w wielkich ilościach. Na koniec stworzył kilkadziesiąt zaraz, które miały obrócić ludzkość w proch lub nawrócić ich na wiarę w szatana. Każda zaraza zawiodła, ponieważ Bóg zawsze znajdował sposób, aby pokrzyżować im plany”.
Napis trzeci: „W końcu szatan opracował zarazę idealną. Tę, która miała zamieniać rasę ludzką i nie tylko w potwory. Lecz z pomocą Boga organizacja SAS dowiedziała się o tym o zamknęła bagna, tam gdzie to cholerstwo wylazło."
Napis czwarty: „Potem osiedlili się tu naziści. Polska organizacja SAS nie mogła tu urzędować. Niemcy rozbudowali placówkę i zostali wymordowani przez potwory. Na miejsce ubitego szwadronu wracali kolejni, poszerzając populację trupów i potworów. Po wojnie SAS posprzątało po nazistach i wymordowali 2/4 populacji bestii.”
Napis piąty: „Lecz wierni szatanowi zaczęli rozwozić tutaj ofiary w autobusach i innych środkach transportu. Dlatego SAS wspomógł ocalałych i codziennie zrzucaim zapasy. Każdy z ocalałych może wstąpić do organizacji, ale musi najpierw swoimi postępowaniami zachwycić szefa ocalałych. Bóg z wami, przyjaciele.”
Ten kto to napisał był bardzo wierzący. Intuicja mówi mi, że to jeden z tych szkieletów. Zapewne dalej natknę się na więcej tych starannych malowideł i napisów. Wtedy, na końcu tunelu, ujrzałem stojącą postać. Była wysoka, jej smukłe nogi w połowie zgniły, palce środkowe przeistoczyły się w długie, kościste drągi, które mogą przebić słaby pancerz. Głowa była słabo wyodrębniona - zwykły człon zbudowany bez ładu i składu. Wtedy postać się odwróciła. Oczy były na klatce piersiowej a odór, który wydzielała mógł sparaliżować cały batalion.

Potwór okrył się swoimi łapami. Widocznie latarnia go odstraszała. Wtedy jego drąg wyrwał mi ją z rąk, tym samym ją gasząc.
– Ch*j ci w dupę! –krzyknąłem na to szkaradztwo.
Straszydło się zdenerwowało i machnęło swoimi łapami. Musiałem uciekać. Po ciemku, bez kija baseballowego i bez latarki. Obijałem się od ścian tunelu, starając się przeżyć w tym okropnym świecie. Nagle walnąłem w jakąś mięsistą galaretę. Był to drugi mutant. Nagle poczułem coś w rękach. Coś , jakby kij. Rzuciłem. Trafiłem w głowę. Cisnąłem z taką siłą, że potwór przechylił się i upadł na ziemię. Miałem szansę na ucieczkę.
Schowałem się w szczelinie. Potwór urwał sobie człon, ale nadal żył. Potem zaczął dziwnie bulgotać i rzucać się. Nagle z pleców zaczęły wyrastać mu długie, oślizgłe macki. Próbował mnie dosięgnąć. Ale mimo dużych, groteskowych oczu, był ślepy, bo najwyraźniej po urwaniu łba wypłynął z niego mózg. Mutant stale powiększał się i kurczył. Jego towarzysz nie miał pojęcia co się dzieje. Jedna z macek cisnęła nim o ścianę. Kończyny potwora zaczęły wyginać się we wszystkie strony. Kiedy próbował wstać, jego towarzysz eksplodował i zabił także i jego.
Cały tunel był pokryty zieloną mazią i wnętrznościami dwóch bestii. Muszę szukać latarni. Nie była ona jednak daleko i co dziwne- była zapalona! Wtedy dosięgły mnie jęki i zwodzenia dobiegające zza drzwi. Udało mi się je staranować. W środku była postać w szarych szatach, na których był wyszyty znak „P”. Wtedy kościej spojrzał na mnie. Zaskakująco się ożywił.
Zaczął iść do mnie.
– Ech, od tylu lat nie widziałem żywego człowieka.
– Czego chcesz, duchu?
– Już robiłeś to, co chciałem. Uwolniłeś mnie i teraz to ja wyprowadzę ciebie z tunelu.
– No proszę, umiesz czytać w myślach?
– Nie, ale wiem, co poszczególni ludzie chcą za pomoc. Niektórzy wielkie bogactwo, piękną kobietę i takie tam ku*wiszony. Ale ty, jako jeden z niewielu chciałeś abym cię wyprowadził. Za mną!
Poszedłem za skocznym kościotrupem. Przyświecał swoim kosturem i nie było żadnych potworów. Te dwa szkaradztwa go pilnowały. Ale już siedzą na posadzce u szatana, który zmasakruje je jeszcze raz, bo uwolniłem maga, który powie mi, gdzie jest reszta szkieletów. Przy wyjściu był patrol zombie. Poradził sobie z nimi bez żadnych problemów. Zostały spalone na popiół.
– Wyprowadziłem cię blisko twojej bazy. Ja sam rozbiję obóz i będę czekał na swoich kamratów. Do zobaczenia!
Droga była rzeczywiście krótka. Kilka metrów i była widoczna wieża snajperów. Kiedy wszedłem do bazy upaprany w zielonej krwi, wszyscy wytrzeszczali oczy. Skierowałem się do Przewodnika. Robił zwałę za to, że stracili wszystkie zapasy i ludzi. A wtedy podszedłem tam ja. Rzuciłem plecak z zapasami na podłogę i popatrzyłem na dziwną minę Stacha, który znowu myślał, że nie żyję.
– No, Zmora, ciebie to powinni spalić na stosie!
– Zamknij mordę, Dżin. Widać, że mamy tutaj zawodowca pełną gębą. Dostajesz awans. Przydzielam cię do grupy obrońców. Śpij dobrze, bo wywiad donosi, że w okolicy jest coś grubszego - odpowiedział Przewodnik, wracając do papierów.
Nagle z głośników wydobył się głos:
– Wszyscy mają zakaz opuszczania bazy po zmroku. Ten idiota, co pokaże potworom wejście do bazy, zostanie wypatroszony. Powtarzam...
To będzie bardzo ciekawa noc...


Położyłem się spać na moim łóżku. Kiedy kamraci z pokoju poszli spać, wyciągnąłem swój tablet i wszedłem na to, co lubię. Na stronę "Straszne Historie". Walę to, że jest zagłada. Lubię czytać i nigdy nie przestanę. Chociaż dreszcz przechodzi mi po plecach, to ja i tak się nie boję. To tylko chłód pomieszczenia daje znać. Potem położyłem się w kimono. Miałem cholerny koszmar. Placówka, na której byłem przypominała tę. Mogłem się ruszać tylko w wyznaczonych kierunkach. Czasami nie mogłem skręcać, tylko iść prosto. Kiedy znalazłem się na korytarzu, tak samo przeszedł mnie trupi chłód. Wtedy zobaczyłem postać w chińskim mundurze. Otwierała drzwi. Przecież zaraz wejdą tu potwory. Sam pobiegłem do kolesia. Zanim zdążyłem zadać mu cios, przeszył mnie swoim ostrzem, które miał zamiast ręki. Upadłem.

– Ach, ironia, co? - Po wypowiedzeniu tych słów znowu przebił mnie swoim ostrzem.
Wtedy się obudziłem. Pot lał się ze mnie niesamowicie. Nie wiedziałem, czy to prawda czy tylko zwykły koszmar. Na półce zobaczyłem bagnet i stary niemiecki hełm. I kartkę, na której było napisane: „Weź to, hełm załóż i pod żadnym pozorem nie kieruj się w stronę drzwi, dopóki nie usłyszysz jęku bólu. Wtedy musisz dotrzeć tam jak najszybciej. Jeśli nie, spotka Cię okrutny los.”. Był tam podpis „Pobożny Licz”. To zapewne ten szkielet. Wziąłem bagnet i założyłem hełm. Wtedy usłyszałem wspomniany jęk bólu.
Lekko uchyliłem drzwi. W głowie usłyszałem głos PL (Pobożny Licz):
– Nie powiem ci. Sam się przekonaj otwierając kolejno drzwi.
Otworzyłem pierwsze drzwi. Co jest, ku*wa?! Śpiący ocalali zostali zmasakrowani we własnych łóżkach. Jeden z nich desperacko próbował dostać się do drzwi. Skończył z otwartymi plecami. Reszta była zawinięta w przesiąkniętą krwią, białą kołdrę. Była ona zawiązana sznurem. Zwłoki ułożyłem koło siebie. Podczas tego mój kościsty przyjaciel powiedział, że trzeba mieć szacunek do zmarłych. Drzwi zostały momentalnie otwarte. Wtedy wlało się tam zło. Jakiś doktor plagi ożywił poukładane zwłoki. Potem zniknął za drzwiami. Pierwszy wstał ten z otwartymi plecami. Jego wygląd się zmienił. Jego skóra była czerwona. Przygwoździł mnie do ściany. Oczy były czerwone od furii, która przepełniała go po śmierci. Nosa w ogóle nie było, tak samo jak otworu gębowego. Wtedy niespodziewanie skóra przerwała się i widać było jego bezzębną paszczę.
Podczas otwierania paszczy, opluł mnie jakąś substancją, która mnie oślepiła. Szamotałem się jak oszalały. Maź próbowała do mnie przylgnąć, ale w ostatniej chwili ją z siebie zerwałem. Wtem ujrzałem, jak potwór podniósł jedną łapę do góry. Była ona zakończona ostrymi szponami, które mogły za jednym razem zerwać skórę z ofiary. Drugą łapą dławił moje usta, abym nie krzyczał. Wtedy nagle zotwartej paszczy zaczęły wyrastać ostre zębiska. Zaraz po tym wyrósł mu długi jęzor. Wtedy oplótł swoim językiem moją szyję. Przestał mnie dławić i podniósł mnie do góry. Wiedziałem, że zaraz ugryzie mnie w szyję i zamieni w zombiaka, jeżeli czegoś nie zrobię.
Z jego kłów zaczęła ściekać jakaś substancja. To był jad, który był niezbędny do zarażania stworzeń. W ostatniej chwili wbiłem bagnet w jego łapę. Trysnęła na mnie czerwona jucha. Potwór puścił mnie, a ja runąłem na ziemię. Kiedy się podniosłem próbował wbić zęby w moją głowę, ale połamał sobie kły jadowe. Bestia przewróciła się i upadła prosto na szamotające się kołdrowe mumie. Było to takie komiczne, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Wtedy mój humor zniszczył ten osobnik. Znowu wstał i tym razem z obstawą. Stwór ryknął i mumie rzuciły się na mnie. Miałem tylko pięści. Okazało się, że ten rodzaj straszydeł nie ma nic wspólnego z żywymi trupami. Kiedy jego obstawa chwyciła mnie, kazał im oddać mnie mu.
Potwór chwycił mnie i wyrzucił przez okno. Zabił by mnie, gdybym nie złapał się parapetu. Wtedy znów ryknął. Jeden z obstawy podszedł do okna. Chwyciłem go i wyleciał przez okno. Jego czaszka rozbryzgała się o glebę. Kołdrowa mumia miała zieloną krew, co świadczyło, że nie ma z ich bossem nic wspólnego. Szef był dużo inteligentniejszy i to on wydawał im rozkazy. Nagle wyrósł mu ogon i jego pysk widocznie się wydłużył. Wyglądał jak jaszczurka, czyli z ludźmi też wiele wspólnego nie ma. Jaszczur uciekł za drzwi i rzucił we mnie bagnetem. Bagnet nie trafił i wbił się w parapet. O mały włos!
Wziąłem go i wszedłem do pomieszczenia. Kołdraki rzuciły się na mnie. Pierwszy dostał w ryj z główki. Potem wbiłem w niego moją broń. Drugiemu, który biegł, podciąłem gardło. Z poderżniętym gardłem stwór wypadł przez okno. Zostały już tylko dwa. Były rozproszone, bo nie było z nimi szefa. Nie ustawiały się parami tylko cofały się. Wtedy potoczyły się ich łby. Potwory wpadły w drutkolczasty, który ściął im głowy. Wtedy okazało się, że drut przekręca się z dużą prędkością. Przeciąłem go bagnetem. Usłyszałem pisk gniewu. Raptem przez drzwi wpadł zombie. Zamiast jednej dłoni miał drut, który przechodził przez całe ciało. Wychodził dopiero przez tył głowy. Drutowy poruszał się bardzo wolno, co dało mi szansę na przemyślenie strategii.
Po chwili rzuciłem w stwora bagnetem. Trafiłem idealnie w gardło. Odwrócił się do mnie tyłem. Pobiegłem do niego i złapałem drut, który następnie ciągnąłem tak, aby jak najbardziej poranić trupa. Podczas wyciągania drutu, zombie bardzo się stawiał. Próbował machać łapą i mnie gryźć, ale mózg został już wcześniej uszkodzony. Wyciagnięcie drutu spowodowało u niego krwotok wewnętrzny, który powoduje szybką i bolesną śmierć. Zgnilec upadł na ziemię jak długi. Z druciaka zrobię pułapkę i użyję jej tak, jak on to używał. Z oddali usłyszałem szybkie kroki. Postanowiłem, że rozstawię pułapkę na wysokości głów. Przeszedłem do drugiego pokoju. Zgasiłem tam światło i zacząłem szybko obracać drut.
Wtedy nadeszły biegacze. Aż tu nagle chlast! I cała kolumna zombie nie miała głów. Ich szef wydał im rozkaz niezwłocznego zatrzymania się. Potem zaryczał i rozkazał, aby zdewastowany drugi pokój. Szybko wciągnąłem drut. Potwory próbowały dostać się do pokoju, który wcześniej zabarykadowałem. Ale i tak nie może wytrzymać wieczności. Wtedy ich boss zaryczał. Po korytarzu rozległy się bardzo ciężkie kroki. Jak to się tu kurna dostało nie budząc naszych?! A z resztą nieważne, zaraz zginę, jeśli czegoś nie wykombinuję.
Postanowiłem, że otworzę drzwi i zejdę po rynnie tak, aby nikt z nich się nie kapnął, o co chodzi. Delikatnie otworzyłem okno. Wtedy miałem już schodzić i usłyszałem podwójny huk. Drzwi o mało nie wypadły z zawiasów, ale wytrzymały, co świadczy o masywności mojej barykady. Zamknąłem okno. Wtedy znów rozległ się podwójny huk. Za trzecim razem drzwi nie wytrzymały, ale stwory muszą się teraz przedrzeć przez moją zaporę. Kiedy byłem już wystarczająco blisko ziemi,puściłem się rynny i bezpiecznie wylądowałem. Kilka stworów weszło przez otwartą bramę. Na końcu szedł drugi jaszczur, który swoim donośnym rykiem rozkazał, aby postawić przy bramie wartę i odszedł wraz z kilkoma upiorami.
Na straży stało czerwone zombie. Odpadająca skóra odkrywała ich mięśnie, na których były zielone i zgniłe bąble. Rzuciłem kamieniem w jednego z nich. One chyba są ślepe, bo każdy głupi by zauważył średniej wielkości kamień i próbował się schylić. Ale tu klops! Nawet nie zareagowały. Jeden z nich swoimi podobnymi do ludzkich ruchów spacerem podszedł do krzaków. Wtedy wpadł w zasieki. Poczułem się jak inteligentny kontra głupkowate zombie. Ale na straży pozostał drugi. Wykorzystałem to, że są ślepe i próbowałem przekraść się koło niego. Ach, cholerny błąd! Nadepnąłem na patyk, który chociaż, że był mały, to nadał z siebie łatwo słyszalny odgłos. Kolejny zmutowany podszedł do mnie. Zacząłem odruchowo grzebać w kieszeniach. Znalazłem tam przeterminowany produkt mleczny, a dokładniej śmietanę.
Nie musiałem długo czekać na pracę mózgu. Cisnąłem starą śmietaną o ziemię. Zgnilec był bardzo blisko i czekałem na efekty artykułu spożywczego. Nieumarły poślizgnął się na mlecznej, przeterminowanej brei i dał mi szansę, abym wykończył go bagnetem. Jego twarz nie była wcale podobna do ludzkiej. Oczodoły były otoczone zielonkawą błoną, która chroniła przed uderzeniami w oko, ale sprawiała, że stworzenia wyposażone w nią są ślepe. Żadnych zarysów ust. Jedynymi dziurami są otwory nosowe, które pozwalają wyczuć mu zapach potencjalnej ofiary. Jego uszy też były większych rozmiarów niż te ludzkie.
Dłonie potwora przypominały szyszki - czyli połączone ze sobą ścięgnami palce, które mają kształt szyszki, która jest zakończona zgniłymi paznokciami. Brr, nawet największy twórca filmów grozy by tego nie wykorzystał! Długie ręce służą do kopania i obezwładniania ofiar. Ale jak to zabija? Jak rozszerza zarazę i jak zjada zwierzynę? Otóż błona na brodzie się przerwała i widać było bezzębnąpaszczę, z której waliło trupem na kilometr, tym razem żółte bąble (odpowiadające za kubki smakowe) i długi zgniło-żółty narząd z kolcami przypominający gałąź sosny. Nie myśląc za wiele, wbiłem w to bagnet. Potwór zaczął się trząść. Bąble na skórze i języku zaczęły pękać. Wydzielały wielki smród i maź, która zlepiała zwłoki. Szybko wyjąłem bagnet i obserwowałem dalszy ciąg zdarzeń. Z nosa wypływała niebieska maź. Z klatki piersiowej i z brzucha - czerwona. Z jego obsranych gaci zaczęły wylewać się rozmaite gówna i mocz. No cóż, po śmierci zwieracze puszczają.
W sali zobaczyłem klęczącego przed doktorem jaszczura.
– Co, co to ma być?! Kopacze opuściły stanowisko, idioto. Zaraz się tu wedrą, lub wybiją nas! Zrób coś, zanim to zrobią!
– Tak jest! Kopacze! Robić okopy, a Szyszaki mają was osłaniać!
– Taaaaakjeeeeesssst! - odpowiedziały chórem zombie swojemu dowódcy.
Nie ma bata. Nie przedostanę się przez niezauważony przez tę hordę, muszę zorganizować posiłki. Sam nie dam im rady. Pokręcę się trochę po lesie i może natrafię na patrol SAS. Ta grupa na pewno mi pomoże. Potwory, które nie zdążyły na atak, teraz czekają, aż okop upadnie, aby dołączyć się do imprezki. Podążałem kamienistą ścieżką. Rozmyślałem, co będzie, kiedy nie zdążę ich zawiadomić. Wtedy minąłem staw. Postanowiłem, że odpocznę sobie chwilkę i rozpocznę poszukiwania.
– Hej, ty! - rozległ się głos.
– Ty przypadkiem nie powinieneś być w bazie?
– A może się zgubił? Teraz potwory wyłażą, a biedak nie zdążył na zamknięcie bramy.
Wtedy wstałem i zacząłem siew rozglądać. O dziwo, nikogo nie było widać. Dopiero przy stawie, ujrzałem grupę zwierząt.
– Co się tak gapisz? Nie możemy się ukryć w stawie? Co ci do tego?
– Morda. Zapewne ma już pełno w gaciach, bo jeszcze nigdy nie widział zmutowanych zwierząt, które gadają, ha!
– Pierwsze słyszę. Nie widzieliście przypadkiem patrolu SAS?
– Ja widziałem!
– Gdzie?
– Za zagajnikiem. Wygląda na to, że rozpiep**ył im się autobus, który wcześniej naprawili i przekształcili w pojazd z karabinem KwK 30.
– Dziękuję - odpowiedziałem i ruszyłem w stronę zagajnika.
Na autobus nie trzeba było długo czekać. Rozbił si kilka kroków za stawem. Tak jak mówiło jedno ze zwierząt, był tam karabin maszynowy KwK 30. Żołnierze SAS mieli czarne mundury, maski gazowe i czarne hełmy.
– Zgubiłeś się?
–Nie, szukam pomocy.
– Ale jaja! My też. Pomóż naprawić nam to badziewie, to wysłuchamy i twojej prośby –odpowiedział szeregowy z naprzeciwka.
– Dobra, więc tak: ty, Dioda i Ja pójdziemy w okolice gąszczu. Tam zaginął naukowiec, który zapie**olił nam części zapasowe. Koleś nie żyje, więc można się tam spodziewać oporu ze strony potworów, które zostały przyciągnięte zapachem krwi. Potem ukryjemy się w gąszczu i przeczekamy ich posiłki. Następnie spieprzamy z zapasowymi częściami. Pilot osłania nas z maszynówki, więc będziemy trochę bezpieczni. Po zamontowaniu będziemy rozjeżdżać te barachło i dostaniemy się do obozu ocalałych. Wszystko jasne?
– Tak jest! – Odpowiedział Dioda razem ze mną.
– To zaopatrzyć się i wyruszyć.Będę czekał przy Pilocie i przy Betonie.
Dioda i ja podeszliśmy do skrzynki z bronią. Były tam dwa pistolety. Luger i Colt. Wziąłem Lugera, Dioda wziął Colta i nóż. Wtedy Dioda powiedział:
– Weź jeszcze dodatkowy magazynek. Nazywamy to "magazynkiem ratującym życie". - Zaczął się śmiać.
– Cicho bądź, Dioda. Jeszcze barachło się zorientuje i stracimy amunicję, a wtedy będziemy już prawie martwi –odrzekł operujący karabin maszynowy Pilot.
– Ho, ho. Zgrywasz twardziela, co? Ale porachuję ci zaraz kosteczki!
– Co, żadnych bójek w autobusie! Jeśli musicie, to załatwcie to, jak dojedziemy w bezpieczne miejsce, jasne!?
– Rozjemca się znalazł...
– Coś mówiłeś? - Szeregowy odwrócił się do Pilota.
– Nic, idźcie już, bo nam czasu zabraknie!
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać.
Wyruszyliśmy od razu po rozkazie. Kilka kroków od opancerzonego środku transportu, zaczęło walić trupem. Zombie są blisko...
Dowódca nakazał, aby się nie rozdzielać. Potem znaleźliśmy źródło smrodu. Koło żwirowni w lesie, roiło się od Szyszaków. Kilka z nich wpadło do wody, ale mało z nich zostało. Coś próbowali złapać i się nażreć do syta, ale coś stawiało ciężki opór. Grupa trupów znowu wlazła do wody. Jeden zniknął od razu w głębinach. Potem zaczęła wypływać krew. Następnie kolejny. Coś chwyciło go za nogę, oczywiście się szamotał, co skutkowało urwaniem kończyny. Potem chrzęst kości i woda pod nim stała się kolorowa. Niezwykłe! Reszta zombie zniknęła bez śladu, pozostała po nich tylko krew w wodzie.
Ich wnętrzności zaczęły wypływać na brzeg. Reszta Szyszaków rzuciła się na nie. Żywe trupy są zdolne nawet do kanibalizmu, kiedy nie mają co żreć. Wtedy fala zalała siedzących na brzegu nieumarłych. Po fali nic z nich nie zostało i na dodatek dziura wypełniona wodą się powiększyła.
– Może tutaj znajdziemy tego debila?
– Warto sprawdzić. Żaden stwór nie strawi silnika –powiedział Szprycha.
Podeszliśmy do brzegu. Flaki nieumarłych zatonęły. Dziura nie jest rozległa, ale za to bardzo głęboka. Wtedy odezwał się Dioda:
– A co, jeśli nasz silnik zatonął?
– To utkniemy tu na dobre, chyba że ktoś z nas zanurkuje.
– Ja się zgłaszam –powiedziałem do Szprychy.
Wziąłem stojąco obok butlę z tlenem i zanurkowałem. Woda była niesamowicie jasna. Było tam bardzo głęboko. Moją uwagę przykuło światełko z dołu. Okazało się, że to kula światła. Wróciłem na powierzchnię. O świetle nikomu nie powiedziałem. Może mieć to katastrofalne skutki dla grupy. Za żwirownią były pola, pola obsadzone zombie. Wśród pól wyróżniał się radiowóz. Może znajdę coś przydatnego i zapasowe magazynki, pomyślałem.
W radiowozie coś sapało. Był to żywy trup. Po wypadku miał poucinane kończyny. Na fotele lała się czarna, przypominająca smołę jucha, ale stwór nadal żył. Nie było tam nic przydatnego, jedynie kilka rozerwanych kabli, którymi można zrobić spięcie. Kiedy się odwróciłem, byłem otoczony. Potwory po prostu wylazły spod ziemi. Ale nie atakowały. Widocznie dlatego, że jestem wysmarowany krwią Szyszaka. Wtedy zaczęły okupować radiowóz. Rzuciły się na swojego, rozczłonkowanego kolegę.
Zamknąłem je w środku, drzwi zakneblowałem dechą. Podszedłem do rozerwanych kabli. Połączyłem je. Spięcie odrzuciło mnie na kilka metrów.
– Łuhu! -krzyknąłem.
Radiowóz stanął w płomieniach. Straszydła miały tam istne piekło. Waliły zniekształconymi łapami w drzwi, na marne, na marne! Wreszcie udało im się wybić szybę. Dwa wylazły. Jeden zdechł od razu po wyjściu z pułapki. Drugi biegał wokoło. Zwrócił uwagę swoich kamratów. Wtedy rozległ się huk, który rozerwał zombie. No tak, drugo-wojenne pole minowe! Zrobiło się niemałe zamieszanie. SAS zaczęło strzelać. Potwory wpadały na miny, które rozrywały nieumarłych. Ręce, nogi, głowy i inne kończyny latały w powietrzu. Krew robiła kałuże. To na pewno ściągnie jakąś uwagę.
Jakieś szmery dobiegały z lasu obok. Wtedy wyjechało z niego działo pancerne. Było kierowane przez potwory.
– Doooszeeeereeeeguuu! Łaaadoowaaaćpoociiiissssk!
– Taaakjeeessst! –odezwały się głosy przy dziale.
– Sssstrzeeelać! – krzyknął dowódca.
Pocisk trafił w oddział Szyszaków. Pourywało im łapy i na dodatek stanęły w płomieniach. Potwory stały, wcale nie ryczały, prawdopodobnie było to spowodowane eksplozją ładunku.
– Piiieeechoootaaa! Naaaprzód! k Kontynuował rangowy potwór. Zza działa pancernego wybiegły potwory, które odziane były w niemieckie mundury. Kilka z nich miało karabiny maszynowe MG42.Szukały schronienia, aby spokojnie nas przygwoździć. Pierwsza seria przystrzeliła Diodzie nogi.
– Ku*wa! Dostałem! Pomocy! Co za ból, nie chcę umierać z ręki je**nego stwora!
– Nie ruszaj się! Schowaj się gdzieś i nie wychylaj do końca strzelaniny! –odparł Szprycha.
W drugiej serii zostałem przygwożdżony do pola. Nie mogłem się ruszać. Jeden z nazi-potworów zauważył to i zaczął do mnie podchodzić. Na moje szczęście niemieckiemu cekaemowi skończyły się naboje. Rzuciłem kamieniem w strzelbę podczas, gdy stwór ją ładował. Magazynek błyskawicznie się zamknął, urywając przy tym bestii palce. Rzucił broń na ziemię, wtedy dosięgłem do mojego lugera i przestrzeliłem stworowi gałki oczne. Zaświeciłem na jego truchło latarką.
Jego twarz nie była podobna do człowieczej. Była to czaszka z gałami i z pozostałościami mięśni. Z jego kamizelki nadal słyszałem bicie serca. Bez wahania strzelałem w klatkę piersiową. Wtedy zorientowałem się, że to nie bije jego serce.
Coś chwyciło mnie za gardło. Szamotanina nic nie dawała. Krzyczałem:
– Puść mnie! Inaczej porachuję ci kości!
– To i tak nic ci nie da.
Wtedy zamachnął się swoja kościstą łapą, z której wyrastały szpony.
Przyłożył mi ją do twarzy. Zawsze zapamiętam, kiedy od skroni do końca głowy przejechał swoim pazurem. Wtedy powiedział:
– Uwielbiam, jak ludzie cierpią. Uwielbiam, gdy w ich oczach maluje się przerażenie, gdy mnie zobaczą. Lubię ciepło ich mięsa, kiedy was pożeram. A teraz patrz!
– Brać strzeelby i ich zaabiić!
Wziął moją latarkę i poświecił na swoją twarz. Była na niej szmata z otworem na oczy. Potwór ją zdjął. Co ujrzałem, nigdy nie zapomnę. Jego żółte, święcące oczy prześwidrowały moją duszę. Żołądek podchodził do gardła. Moje ciało zostało przeszyte złem, jakie z jego kapało. Twarz była wychudzona. Resztki mięsa były fioletowe. Zęby zaostrzone i ciągle kapała z nich ślina, zwisający, nieludzki język, który poruszał się swobodnie, jego właściciel nad nim nie panował. Oczy były żółte z czerwonymi źrenicami. Jego głowa była fioletową czaszką z zielonym materiałem. Jako jeden nie miał niemieckiego munduru.
– Ty diabelski pomiocie! Jak w ogóle szatan cię stworzył?!
– Ja stworzyłem samego siebie i stworzyłem najnowszego wirusa. Mordowałem dzieci i dorosłych. Ostatnie dzieci zamordowałem trzydzieści lat temu w pizzerii. Ciała zjadłem – oprawca kontynuował.– Pożarłem żywcem policjantów na komisariacie. Rozpie**oliłem roboty, aby stworzyć z nich maszynę zła. Bóg zesłał na mnie śmierć. Miałem omamy. Wpadłem prosto w moją machinę, zostałem porażony prądem i zmiażdżony w środku. Bolało tak bardzo, lecz potwory nie odczuwają bólu. Wykrwawiłem się w robocie. Nadal nie wiem, czym zostało to spowodowane. Przez trzydzieści lat byłem więziony w cybernetycznym więzieniu. Ciągle gniłem, poodpadały mi oczy, które zastąpiłem oczami mojej maszynowej bestii. Wirus mnie uratował. Mój robot porusza się swobodnie. Dzięki wirusowi, jestem wolny! Zostałem ulepszony, a teraz pora na twą śmierć!
Stwór zamachnął się. Zamknąłem oczy.Byłem gotowy na śmierć. Wtedy rozległ się strzał i głos Szprychy:
– A co to za kurestwo!? Masz, nażryj się nabojami z mojej lufy, ku*wi synu!
- Ja też się przyłączę. Wpierniczaj ołów, pomiocie szatana!

Moi dwaj koledzy faszerowali potwora nabojami. Podniosłem strzelbę i wyjąłem z niej dwa palce potwora. Załadowałem i wystrzeliłem w klatkę piersiową. Bestia syczała nieludzko i krzyknęła:
– To niemożliwe! Jestem ponad to, co się dzieje?!
Szprycha podobnie jak Dioda mieli w dłoniach krzyże. Stworowi szkodziła wiara i wskazywała na to, że jest pomiotem szatańskim. Wyjąłem swój krzyż. Oprawca powoli zmieniał się w proch. Wtedy do mnie szepnął:
– Jeszcze tu wrócę, a wtedy twój świat zostanie zniszczony.
Po wypowiedzeniu tych słów rozpłynął się w powietrzu.
–Towarzysze, skoncentrować ogień na dziale! Ognia! Walić z wszystkiego co mamy! – Głos dowódcy rozbrzmiewał w uszach. Zastrzeliłem jednego kościeja przy dziale. Z lasu przybywali następni. Dioda zajął się stanowiskami cekaemów. Z działa wystrzelili jeszcze jeden pocisk. Przeleciał nad moimi towarzyszami. Wpadł prosto do żwirowni. Z wody rozbrzmiał donośny ryk. Z dziury wylazło wielgachne stworzenie. Miało około dwadzieścia metry od pasa w górę. Miało niebieską skórę i wydłużony pysk. Było bardzo podobne do Tyranozaura. Wielkie ręce stworzenia oparte były koło rannego Diody. Oczy były podobne do tych gadzich. Na głowie miało wyrostki, które upodobniały go do Ceratozaura.
Fala wystrzeliła prosto w działo pancerne. Dowódca krzyknął coś po niemiecku. Potwory wyprowadziły trzy kolejne działa. W tym dwa ppanc. i jedno pancerne z pociskami zapalającymi. Szprycha przyniósł MG42. Poprowadził serię w działa. Ciągle jakieś straszydło obrywało.Kolejny raz uderzyła fala. Tym razem spod ziemi. Zniszczyła jeden z celów, tym samym wystrzeliwując operatorów w górę. Trafili oni prosto do pyska starożytnego gada. Ostre zęby mieliły kości przerabiając ich na potworną papkę. Jednego z nich wypluł do wody, jakby chciał coś tam nakarmić. Rzuciłem w środek linii artyleryjskiej granat. Wybuch zabił nieumarłych żołnierzy przy armacie dywizyjnej. Po chwili doszło tam jeszcze trzech. Znowu wystrzeliło źródło wody. Broń rozpadła się na kawałki.
Żołnierze wylądowali w wodzie. Jeden został pożarty przez naszego nowego kumpla. Zostało już tylko jedno zagrożenie. Wszyscy tam poobrywali od cekaemu Szprychy. Siły rezerwowe obrońców drugiego lasu powystrzelaliśmy razem z rannym Diodą. Na linii obrony został już tylko kościsty dowódca. Wyjął pistolet i przywołał siły Ostruppen. Pociski rozstrzelały trzech wojskowych. Reszta się wycofała. Pozostał tylko oficer. Spojrzał na starożytnego gada.
Nagle chaps! Kościstego dowódcy już nie było. Wodne stworzenie popatrzyło na nas z wrogością, ale w jego oczach malowało się również podziękowanie za zniszczenie dział. Dioda się wykrwawiał. Jakaś moc sprawiła, że jego rany zniknęły. Czary? Magia? Nie, to stworzenie ma moc. Moc uzdrawiania i wody. Dioda wstał z bólem. Potem powiedział:
– Koledzy! Patrzcie! Ani jednej ranki, żadnego siniaka, zadrapania i złamania!
Koło gada był silnik, który takowy doktorek zapiep**ył. Jego zwłoki były na polu. Stworzenie znowu zniknęło w otchłani wody. Teraz będzie wendeta.
CDN.

Sprawdzenie i ocena: Mrocznywilk

Avatar MrocznyWilk
Jak będą błędy, to nie bijcie. Tekst jest duży, a oczy mi prawie wysiadły po tym (naprawdę długo trwającym) sprawdzaniu.

Avatar
Konto usunięte
MrocznyWilk pisze:
Jak będą błędy, to nie bijcie. Tekst jest duży, a oczy mi prawie wysiadły po tym (naprawdę długo trwającym) sprawdzaniu.



I dlatego uważam Cię za swego mistrza!

Avatar Bilolus1
Nie wiem czy jestem w Lubie się bać czy w Fantasy ale w obydwu bym powiedział :
Za**biste .

Odpowiedź

Pokaż znaczniki BBCode, np. pogrubienie tekstu

Dodaj zdjęcie z dysku

Dodaj nowy temat Dołącz do grupy +
Avatar TheBDQJP
Właściciel: TheBDQJP
Grupa posiada 8212 postów, 748 tematów i 712 członków

Opcje grupy Lubię się bać

Sortowanie grup

Grupy

Popularne

Wyszukiwarka tematów w grupie Lubię się bać