Patrzyliśmy się na siebie kilka sekund, a wydawałoby się, ze minęły godziny. Nigdy nie pomyślałem, ze kiedykolwiek będę musiał patrzeć jak umiera kolega. W jego oczach pojawiły się łzy. Odwrócił się i uciekł z płaczem. Przewrócił się po kilku krokach. Zaczął wyrywać sobie włosy z okropnym krzykiem. Nie chciałem tego dłużej oglądać. Wiedziałem, że teraz nic mu nie pomoże i tylko tracimy czas patrząc jak staje się bestią. Z bólem i wyrzutami sumienia wbiegliśmy z Maksem do domu, wraz z zakupami.
Tej nocy na pewno nie zasnę.
Rodzice dowiedzieli się o wszystkim. Postanowili, że Maks z rodzicami zostaną. Drzwi i okna zostały zabarykadowane. Została ogłoszona kwarantanna. Co jakiś czas z okna na strychu, które nie zostało jeszcze zabarykadowane, można było dojrzeć wojsko, które patrolowało teren oraz jadące czołgi gotowe do walki. Od sąsiadów dostaliśmy SMS-a, o schronie w miasteczku. Podobno większość została tam odprawiona przez żołnierzy. Jednak do naszych drzwi nikt nie zapukał. Tata mówił, że sobie poradzimy. Postanowiłem mimo tylu wrażeń zasnąć. Uspokoił mnie fakt, że dom był zabarykadowany. Dla jeszcze większego bezpieczeństwa wszyscy spali w salonie, w śpiworach. Na stoliku leżała broń ''na wszelki wypadek'' .
Obudziłem się w środku nocy. Miałem koszmary. Słyszałem jęki z ulicy oraz dźwięk strzałów w oddali. Co gorsze nie było ani moich, ani Maksa rodziców. Obudziłem Maksa i postanowiliśmy zobaczyć co się dzieje. Chcieliśmy przeszukać dom. Rozdzieliliśmy się. Będąc w pokoju rodziców natrafiłem na komórkę taty i zobaczyłem
wiadomość:
Te zombie boją się światła!
To tak jak w grach komputerowych- pomyślałem.
Tymczasem Maks zawołał mnie do piwnicy. Za starym piecem była dziura. Dostaliśmy się do niej. Zeszliśmy po drabinie, która się tam znajdowała. Znaleźliśmy się w schronie. Były to 4 wielkie pomieszczenia z całym sprzętem niezbędnym do życia. Generatory, rośliny, broń oraz wiele więcej. Wyjaśniono nam, że schron nie jest gotowy do zamieszkania i dopiero rodzice znoszą tu rzeczy. Wróciliśmy do piwnicy. Postanowiliśmy pomóc domownikom w znoszeniu przedmiotów do schronu. W drzwi coś ciągle uderzało- musieliśmy się pospieszyć.
Pracowaliśmy cały następny dzień z małymi przerwami na posiłki. Kiedy ogołociliśmy cały dom i prawie wszystko było w schronie, tata Maksa zaminował drzwi i okna, a mój wyszedł na zewnątrz i z naszą pomocą, zaparkował samochody porzucone przez sąsiadów wokół domu, po czym również je zaminował. Wszystko było gotowe. Wstawiliśmy jeszcze tylko drzwi do schronu, aby eksplozja min nie uszkodziła podziemnej budowli.
Już pierwszego dnia samochody wybuchały. Nie mieliśmy pojęcia co je detonowało,czy ludzie, czy zombie. Ważne było to, aby tylko przeżyć.
Minął tydzień.
Został nadany komunikat ,że nad naszym miasteczkiem zrzucono kontenery z jedzeniem i wszyscy żyjący nie w schronach mają okazję zjeść pyszny, ciepły posiłek.
Ucieszyliśmy się wszyscy. Wyruszyłem z Maksem po jedzenie, bo nasze zapasy się kończyły. Spadły 3 kontenery. Widziałem, że ludzie stoją przed jednym z nich. Była ich tylko garstka- 20 osób. Olśniło mnie. Po co, aż 3 kontenery dla kilkudziesięciu osób. Jaki ciepły posiłek? Czy oni sądzili, że ludzie, łatwowierni, trochę szaleni z powodu zaistniałej sytuacji wybiegną na powierzchnię? Ale po co to zrobili? Podszedłem do kontenera. Otworzyłem go łomem. W środku był jakiś mechanizm i zegar cyfrowy. A więc myśleli, że nie ma dla nas ratunku i postanowili nas wysadzić w powietrze? I jeszcze wyciągnęli ludzi z bezpiecznych kryjówek by nie ginęli pod gruzami. Miło z ich strony. Zdenerwowany na rząd spojrzałem na zegar. Mamy jeszcze 5 min. życia...
-------------------------------------------------------------------------
Sorry, że tak długo, ale miałem dużo zajęć. To nie miała być straszna część tylko łącznik między 1, a 3 częścią.