Dzień jak co dzień. Obudziłem się. Wstałem. Poszedłem umyć zęby i jak zwykle po tej czynności udałem się do lodówki w celu wybrania marchewki, selera, pietruszki oraz sałaty dla moich trzech świnek morskich i dla mojego ulubieńca-nutrii.
Po skonsumowaniu sałaty nuter udał się do kartonowego domku wykonanego z kartonu, który był z kartonu(chyba) i zasnął.
Wziąłem plecak i udałem się do szkoły. Idąc do szkoły postanowiłem sobie skrócić drogę i iść przez las.
To był błąd.
Zaraz po wejściu w ten ciemny, wilgotny, zimny i ponury las, jakby zapadła noc(chociaż była dopiero 7:25 rano).Wystraszyłem się, no ale szedłem dalej. Nagle zapadła nieskazitelna cisza. Nie wiem, ile to trwało. Zacząłem biec. Niespodziewanie potknąłem się o wystający z ziemi korzeń.
To był korzeń brzozy.
I wtedy go zobaczyłem. Był to stwór, całkiem podobny do człowieka. Ale człowiekiem nie był.
Miał potwornie zniekształconą twarz, jedno oko pod ustami, drugiego nie było. Nosa też nie było. Były jeszcze tylko malutkie, sierpowato zakrzywione uszy i włosy.
Włosy stwora były posklejane czymś, co wyglądało jak krew.
Ja leżałem, a to coś bardzo, bardzo powoli zbliżało się do mnie. Kiedy było pół metra ode mnie, powoli się pochyliło, wyciągnęło zakrwawioną i śmierdzącą śmiercią rękę i...
I właśnie wtedy obudziłem się z krzykiem. Pomyślałem sobie, że nigdy więcej nie wypiję tej herbatki od tego pana, który bardzo często przechadza się po lesie.
I w tedy poczułem, że coś mnie gniecie w poduszkę.
To był ten sam korzeń tej brzozy ze snu. Wtedy to już miałem dość. Niestety, dostrzegłem jeszcze wydrapany pazurami napis na korzeniu:
Do zobaczenia lesie.
Pisane szybko i niedbale.